Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
News will be here
Reklama baner reklamowy

Mieszkańcy gotowi walczyć do upadłego, by w gm. Żółkiewka nie powstała kompostownia

Chyba nie tego spodziewali się przedstawiciele spółki planującej wybudować w gminie Żółkiewka firmę zajmującą się kompostowaniem odpadów. Na spotkanie z nimi przybyła liczna, nastawiona bojowo grupa mieszkańców okolicznych wsi. Deklarują, że po zapoznaniu się z raportem stworzonym przez inwestora za nic nie pozwolą na rozpoczęcie inwestycji.
Mieszkańcy gotowi walczyć do upadłego, by w gm. Żółkiewka nie powstała kompostownia
Spotkanie zorganizowano pod klasycystycznym dworkiem Preszlów, vis-a-vis kościoła pw. św. Maksymiliana Kolbego

Pod dworkiem Preszlów, vis-a-vis kościoła pw. św. Maksymiliana Kolbego, spotkali się przedstawiciele lokalnych władz, mieszkańcy, a także reprezentująca potencjalnego inwestora – lubelską firmę IBNC prezes Izabela Łochowska i jeden ze współwłaścicieli Jacek Roszczyc.

Biokompostownia czy odpady niebezpieczne?

Rozmowy rozpoczęła strona inwestorska, opowiadając o działalności spółki i planach, jakie wiążą z mającą powstać placówką. Wielokrotnie podkreślano ekologiczny charakter inwestycji.

– Ponad 80 procent przetwarzanego materiału stanowić będą odpady zielone o charakterze biodegradowalnym. Nie zamierzamy zwozić żadnych innych rzeczy! Co więcej, powstały tym sposobem nawóz będzie służył do użyźniania gleb, na których rosną produkty rolne, nasze jedzenie. A trzeba zwrócić uwagę, jak te ziemie są wyjałowione. Wolicie państwo niszczyć je nawozami azotowymi? – zwróciła się do zebranych prezes Łochowska.

Dalsze wypowiedzi, m.in. Jacka Roszczyca, technologa firmy, zostały jednak przerwane. Zebrani zwrócili uwagę na to, że te zapewnienia o ekologii i bezpieczeństwie nijak mają się do opublikowanego raportu oddziaływania inwestycji na środowisko (którego autorem jest nota bene sam Jacek Roszczyc). Na miejscu wytknięto sprzeczności, których inwestorzy nie potrafili wyjaśnić. Już samo przytoczenie definicji prawnej, czym jest kompostownia rolnicza, spełzło na niczym, bo posługiwano się potocznym rozumieniem tego terminu.

– Twierdzą państwo, że nie będą tutaj składowane odpady odzwierzęce i inne śmieci niebezpieczne, ponieważ to będzie biokompostownia. A już na stronach raportu, który sami państwo stworzyli, można przeczytać, że samych odpadów odzwierzęcych, w tym zwierząt chorych i pochodzących z laboratoriów, będziecie mogli sprowadzać tu do 25 tysięcy ton rocznie, których odsetek może sięgać 10% (czyli 2,5 tys. ton) – grzmieli mieszkańcy, którzy podkreślali, że jeśli już mają w coś wierzyć, to nie w słowa, ale w to, co złożono na piśmie.

Na spotkaniu okazało się również, że potencjalni inwestorzy prawdopodobnie ani razu nie odwiedzili tych terenów przed sporządzeniem jakichkolwiek dokumentów. Będąc na miejscu, nie potrafili nawet wskazać kierunku, w którym znajduje się działka inwestycyjna. Nie chcieli także zgodzić się na wizję lokalną w tamtym miejscu. 

Przypomnijmy, że kompostownia miałaby stanąć na prawie 3-hektarowej działce położonej na wzgórzu w kierunku Borówka Kolonii. To tym bardziej niepokoi mieszkańców, którzy wskazują, że pozostałości po kompostowaniu mogą grawitacyjnie ściekać wzdłuż gospodarstw ekologicznych, naturalnych wąwozów lessowych i pól uprawnych.

– To, że ta inwestycja nie zagraża nam wszystkim, jest tylko i wyłącznie pana interpretacją. Jeśli jest inaczej, to proszę wskazać nam w raporcie jakieś opinie niezależnych ekspertów. Moje gospodarstwo jest 57 metrów od pana inwestycji. Jak się to ma do pana badań? 57 – jedno pole, następne – 244, następne koło 700, mój dom koło 800. Wszystkie odcieki będą spływały przepustem na moje pole, do mojego wąwozu lessowego. Będzie szło do rzeki i przez wszystkie te gospodarstwa, które do tej pory miały charakter ekologicznych. A co z agroturystyką? Zapewne zapachy nie będą przeszkadzały potencjalnym turystom? – wyliczali mieszkańcy.

Śledztwo na własną rękę

Jak przekazali nam przedstawiciele mieszkańców, jeszcze przed spotkaniem starali się jak najwięcej dowiedzieć o potencjalnych inwestorach. Z uzyskanych przez nich danych (m.in. w KRSie i PKD – Polskiej Klasyfikacji Działalności) wynika, że właściciel działek o powierzchni prawie 3 hektarów, na których miałaby powstać kompostownia, jest prezesem spółki zajmująca się przetwarzaniem i unieszkodliwianiem odpadów niebezpiecznych oraz zbieraniem odpadów niebezpiecznych. Zasiada także w zarządzie innej firmy, która również zajmuje się zbieraniem odpadów niebezpiecznych i przetwarzaniem i unieszkodliwianiem odpadów niebezpiecznych. Mieszkańcy obawiają się, że do gminy sprowadzane mogą być niebezpieczne odpady z całej Europy...

Władza za mieszkańcami

Na spotkaniu obecni byli m.in. radni powiatowi, ale przede wszystkim władze gminne: sekretarz Marcin Zając i wójt Jacek Lis. Ten drugi, poniekąd „wywołany do tablicy” przez byłego wójta Andrzeja Grabka (również obecnego na zebraniu przy dworku), w sposób jednoznaczny zadeklarował, że lokalny samorząd wyda decyzję negatywną, która jest społecznie uzasadniona.

– Wiem, że możemy „kopać się ze sobą” i przepychać przez długi czas. Wiadomo, że firmie przysługują odwołania różnych szczebli, aż po Naczelny Sąd Administracyjny. Dlatego też musimy dopilnować tego, aby nie dawać pretekstów, czyli wszystkie procedur muszą odbyć się wzorowo. Stąd też czekamy na opinie ze strony Regionalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska, Wód Polskich i z Sanepidu. Ale jednocześnie zapowiadamy, że nasza opinia była, jest i będzie negatywna – perorował Jacek Lis.

Wójt Lis próbował także łagodzić nieco sytuację, w której znaleźli się inwestorzy, zderzając się ze zdeterminowanymi mieszkańcami. Co więcej, zasugerował inwestorowi zadeklarowanie wycofania wniosku i odstąpienia od planów budowy kompostowni.

– Widzicie Państwo na własne oczy siłę i jedność mieszkańców. Zrozumiecie państwo, jaka jest sytuacja. Myślę, że uściśniemy sobie ręce, pożegnamy się, każdy pójdzie w swoją stronę, każdy będzie robił to, co robi. Wy będziecie może budować kompostownię w innym miejscu, a mieszkańcy będą sobie spokojnie żyć, oglądać zwierzaki, rwać maliny, wychowywać dzieci, cieszyć się przyrodą i środowiskiem – skonkludował wójt Lis.

Wywołało to jednak wyłącznie deklarację o czasie potrzebnym do zastanowienia. Tymczasem prawie stuosobowa grupa mieszkańców nie odpuszczała.

– Jeśli wy dalej będziecie chcieli zniszczyć nam życie, urządzimy wam piekło. Poruszymy niebo i ziemię, żeby żadna tego pokroju inwestycja nie rozpoczęła się na naszym terenie. Rozumiemy, że biznes to biznes, ale czy pieniądze są więcej warte niż zdrowie i życie ludzkie i spokój na tej wsi? My też chcemy robić biznes, ale rolniczy lub turystyczny, a nie przemysłowy. Nie cudzym kosztem. Proszę pamiętać, że jesteśmy uparci i nie odpuścimy! – jasno zadeklarowali zebrani.

Czytaj także:

Powiązane galerie zdjęć:

Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
KOMENTARZE
Reklama
News will be here
Reklama
Reklama
News will be here
Reklama