Nie z tego świata...
Jest, wychyloną ku słońcu i drugiemu człowiekowi, artystką. Kiedy przestępuje się próg jej domu, to tak, jakby zaglądało się do wnętrza bajkowego pokoju. Tuż przy wejściu poskrzypuje stuletnim drewnem szafa-staruszka. Potrzebuje ręki wprawnego rzemieślnika, tu i ówdzie brakuje jej kilku listew, ale zdobi, jak tylko może, to jedyne w swoim rodzaju wnętrze. Nieopodal przysiadł na czterech masywnych nogach równie wiekowy stół. A pani Anna krząta się pośród półek wypełnionych kolorową porcelaną i proponuje aromatyczną herbatę.
- Jeśli ktoś nie ma akurat ochoty na spotkanie w takiej przestrzeni, to przecież może ją śmiało ominąć. Nie szukam przyjaciół – odnajdują się i przychodzą do mnie sami. Niektórzy dziwią się, jak mogę tak żyć pośród tylu różnych przedziwnych przedmiotów. Powiedzielibyśmy - „bibelotów”. Ale mnie to odpowiada. Sięgam po jedną z ulubionych filiżanek z miśnieńskiej porcelany i podziwiam dzięcioły, które baraszkują akurat na gruszy. Nie zdarzyło się jeszcze, aby ktoś wewnętrznie uczciwy nie odpowiedział na to piękno – rozpoczyna naszą rozmowę gospodyni królestwa z tego i nie z tego świata.
Wszystko w tym wnętrzu zostało urządzone tak, jak tego chciała. Jak sobie wymarzyła. Jest tutaj i pruski, eksponujący starą cegłę mur i ciepły kominek, w którym wylegują się, spowite płomieniem, tłuste kloce dębowego i grabowego drewna. Czas jakby zatrzymał się w miejscu, a przecież wciąż płynie. Nie mam ochoty odchodzić. Chcę słuchać. Zanurzam się w opowieść o sztuce i człowieku, coraz głębiej i głębiej...
- Jestem taka, ponieważ taki był mój dom, moi rodzice. Wychowałam się wśród różnych przejawów sztuki, którą zajmowali się mój nieżyjący już niestety tata, Walerian Mąka i moja mama, 86-letnia dziś Stanisława. Ich ludowa twórczość zyskała szeroki rozgłos i uznanie w całym naszym regionie. Przekazali mi w genach szczególną wrażliwość. Na otaczającą mnie, nas, przyrodę, na wieczorne śpiewy ptaków i rechot żab. Nauczyli tego, że czasem należy się zatrzymać. Że jest to nam potrzebne niczym tlen, choć przyzwyczailiśmy się już do pędu współczesnego świata – twierdzi pani Anna.
.jpg)
Wciąż jest w drodze
Jakiś czas temu, po stracie męża, wyruszyła w pełną wyzwań i niebezpieczeństw drogę. Buduje wokół siebie i swojego domu szczególną przestrzeń, do której chce zapraszać takich, jak ona sama, „wrażliwców” i ludzi, którzy poprzez sztukę właśnie chcą odnaleźć ścieżkę do swojego „ja”.
- Życie dostarczyło mi wielu różnych doświadczeń, niekiedy bardzo trudnych. W pewnym momencie musiałam nauczyć się być ojcem i matką równocześnie, a jest to wyzwanie przynajmniej niełatwe. Zwłaszcza, że jestem mamą trzech synów. Pojawiło się wtedy pytanie o to, w jaki sposób mogę zbudować, razem z nimi, przestrzeń spotkania. Płaszczyznę porozumienia pomiędzy tym, co delikatne i kobiece, a tym, co jednak musi być twarde i męskie. I chyba się udało. Padło na myślistwo. Rozwój na tej drodze rozpoczął się dla mnie od przechadzek z aparatem i fotografowania przyrody. Po broń sięgnęłam dopiero po jakimś czasie – zdradza zapracowana artystka.
Twierdzi, że ktoś, kto widzi w tym zaangażowaniu tylko „efekt końcowy”, nie wie o myślistwie właściwie nic. Nie wie, jak trudne i wymagające to zajęcie. Jak bardzo wymagające odpowiedzialności – za siebie, współtowarzyszy z koła i ostatecznie zwierzę, które może, ale nie musi, paść od wystrzelonej przez myśliwego kuli.
- Warto zwrócić uwagę na to, że to ostatecznie ode mnie zależy decyzja, czy pociągnę za spust. Tylko i wyłącznie ode mnie. To ja muszę ocenić daną sytuację, w której należy brać pod uwagę przynajmniej kilka elementów. Nas, myśliwych, obowiązują określone przepisy i regulaminy, a nasza działalność związana jest po prostu z prowadzeniem szeroko rozumianej gospodarki zasobami leśnymi, w tym przypadku zwierzęcymi. To zarządzanie swoistą hodowlą, choć rozwijającą się w bezbrzeżnej, niemal pozbawionej ograniczeń przestrzeni. Wypełniamy obowiązki, które nakłada na nas państwo. I zawsze będą nas bolały surowe oceny, na które, w niechlubny sposób, zapracują niepokorne jednostki. Takie czarne owce funkcjonują przecież w każdym środowisku, nie tylko wśród myśliwych – podkreśla Szumera.
.jpg)
Ogród pełen dziwów
Nie zatrzymuje się, ponieważ uparcie twierdzi, że odpoczywa w ruchu. Wtedy czuje, że wyciszają się jej umysł i duch, a jeśli one są w dobrej kondycji, to i „fizyczność nadąży”. Powinna niebawem przejść na emeryturę, właściwie już na niej jest, od lutego, ale wciąż czuje odpowiedzialność za artystycznych wychowanków, których prowadzi w ramach różnego rodzaju kursów, plenerów i zajęć plastycznych.
- Tych artystycznych przestrzeni jest tak wiele, że sama nie wiem już, co angażuje mnie bardziej. Budowa mojej „Szumerówki”, wiercenie wiertarką, kopanie szpadlem i przygotowywanie drewna na zimę, czy prowadzenie tych różnych artystycznych grup. Czuję, że jestem za nich wszystkich po prostu odpowiedzialna. Że nie mogę się zatrzymać, bo zatrzymają się i oni. To paradoksalne. Mówię przecież o tym, że należy się zatrzymać, a sama się nie zatrzymuję. Ale tak to rozumiem. Dla mnie aktywność, ta specyficzna, moja, rozpięta pomiędzy „Szumerówkę”, a rozmaite, chełmskie zaangażowania, które wciąż przecież mam, jest jednocześnie odpoczynkiem. Tej energii dla moich akumulatorów nie zabraknie mi nigdy. Mam ją tutaj, pod ręką. Za oknem. Na łące. Śpiewie ptaków – mówi, spoglądając na rozbiegane psy, artystka.

Wychodzimy do ogrodu. Można po nim chodzić i czytać niczym osobliwą mapę wrażliwości. Wciąż wymaga jeszcze wiele pracy i troski, ale z pewnością jest jedyny w swoim rodzaju. Obecność człowieka zaznaczona jest tutaj w sposób nienachalny i sugestywny jednocześnie.
- To są takie ślady różnych wydarzeń i plenerów, które tutaj, w „Szumerówce”, organizuję. Zapraszam do pewnej przygody, a uczestnicy podejmują decyzję, czy chcą z tej propozycji skorzystać. Zajmujemy się zazwyczaj tym, co mnie samej gra gdzieś w zakamarkach duszy. Można więc tutaj napotkać i mozaikę, i witraże i ślady aktywności rzeźbiarskiej. To wszystko, z czego wyrosłam ja sama i co sama zgłębiam, tworząc – opowiada gospodyni tego miejsca.

Podąża szlakiem mamy
- Proszę sobie wyobrazić, że moja sędziwa już mama sama zajmuje się całą swoją działką, która liczy w sumie niespełna 30 arów. Zanim „doskoczymy” do kosiarki – ja, mój brat czy wnukowie, to okazuje się, że wszystko jest już skoszone, gotowe. Moja mama jest ze wszystkim na bieżąco, a przy tym wciąż żywo interesuje się sprawami sztuki. Kiedy pytam przez telefon „Mamo, co robisz, co u ciebie”, to często okazuje się, że jest na poczcie, aby wysłać prace na jakiś konkurs plastyczny albo w drodze na wystawę. Jest niezwykła. Ma w sobie jeszcze tyle siły, choć choroby jej nie oszczędzają. Więc czy ja mogę być inna? (śmiech) – żartuje Szumera.
Idzie do kojca. Pora na codzienny spacer. Wyszkolone na polowania psy wiedzą już, co się święci. Kora i Bora przepychają się u wejścia. Niczym przedszkolaki, które chcą otrzymać największy kawałek ulubionego ciasta. Są bardzo sprawne, pełne siły, żywiołowe. Trudno je opanować. Łakną przestrzeni i ruchu. Idą najpierw na smyczy, noga za nogą, śledzą kroki swojej pani. Już za chwilę rzucają się w pogoń za wyśledzonym ptakiem. Pani Anna wdycha głęboko rześkie, przesycone zapachem traw i wilgocią powietrze. Zerka na psy. Jeszcze przez chwilę radośnie baraszkują wśród kęp, które przemierzały już przecież tyle razy. Wracamy. Mnie także udało się zatrzymać, choć nasza rozmowa płynęła przecież nieprzerwanie...









![Chełm. W ubiegłym tygodniu odeszli od nas... [30-11-2025] W ubiegłym tygodniu odeszli do wieczności. Ostatnie pożegnanie naszych bliskich. Nekrologi z Chełma i powiatu chełmskiego.](https://static2.supertydzien.pl/data/articles/sm-4x3-chelm-w-ubieglym-tygodniu-odeszli-od-nas-23-11-2025-1764493411.jpg)








Napisz komentarz
Komentarze