Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
Reklama

Pow. włodawski. TO BYŁA ZBRODNIA W MROKU NOCY...

Wysłała go do studni po wodę. Coś musiało zwrócić uwagę mężczyzny, bo idąc, uważnie rozglądał się na boki. Napastnika czającego się w mroku zobaczył jednak zbyt późno, żeby się przed nim skutecznie bronić. Po chwili rozległ się głuchy odgłos pierwszego uderzenia i łoskot upadającego na ziemię ciała.
Pow. włodawski. TO BYŁA ZBRODNIA W MROKU NOCY...

Źródło: Narodowe Archiwum Cyfrowe

Mariusz Gadomski przypomina mrożące krew w żyłach historie sprzed lat

Morderca nie spotkał się tej nocy ze swoją wspólniczką, a ona - będąc przekonana, że plan zbrodni został w pełni zrealizowany - zaczęła biegać po całej wsi i z udawanym lamentem rozgłaszać wiadomość, że Józef wpadł do studni i utopił się. Prawda wyszła na jaw po kilku godzinach.

Śledztwo przodownika Bociana

25 października 1930 r. Komenda Policji Państwowej w Lublinie otrzymała wiadomość z posterunku we Włodawie o przypuszczalnym zabójstwie Józefa Władyczuka, gospodarza ze wsi Przechód w powiecie włodawskim. Do wyjaśnienia tej sprawy oddelegowano przodownika Stefana Bociana.

Policjant, przyjechawszy na miejsce zbrodni, zastał straszny widok. Zamordowany mężczyzna miał zmasakrowaną głowę. Przodownik Bocian przystąpił do energicznego śledztwa. Dowiedział się, że Władyczuk został tej nocy znaleziony martwy kilka metrów od domu. Na głowie miał rany od uderzeń zadanych twardym przedmiotem o tępych krawędziach. Zdaniem lekarza, który wykonał badanie pośmiertne, obrażenia powstałe w wyniku silnych ciosów były przyczyną zgonu Józefa Władyczuka. Musiała to jednak potwierdzić sekcja zwłok.

Świadków morderstwa nie było. Wdowa po gospodarzu, Franciszka Władyczukowa zeznała do protokołu, że późnym wieczorem poprzedniego dnia poprosiła męża o przyniesienie w wiadrze wody ze studni.

- Poszedł i jakoś tak długo nie wracał. Czekałam i czekałam, aż ogarnęło mnie złe przeczucie, że na skutek poślizgnięcia się wpadł do wody i się utopił – powiedziała.

Jej wyjaśnienie nie przekonało przodownika Bociana. Skoro Władyczukowa pomyślała, że wpadł do studni, to dlaczego tego nie sprawdziła? Wszak od razu zauważyłaby ciało męża, które leżało w niskich zaroślach obok studni. Niepodobna, żeby nie była w stanie go zobaczyć. Jednak nie zrobiła tego, tylko pobiegła do sąsiadów z płaczem, że Józef utonął.

To z pewnością nie był napad bandycki

Dziwne też, że pomyślała, iż mąż się poślizgnął przy studni. Taki wypadek nie miał praktycznie prawa się wydarzyć; grunt wokół studni był równy i na tyle suchy, żeby uznać poślizgnięcie z tak tragicznym skutkiem za niemożliwe.

- A jednak go zabili... - odezwała się wdowa, czytając jakby w myślach policjanta.

- Ma pani jakieś podejrzenia? - spytał, mierząc ją badawczym wzrokiem.

- Bo ja wiem? Pewnie bandyci. Mąż był zasobnym gospodarzem i miał spore oszczędności.

Kolejna bzdura. Gdyby Józef Władyczuk zginął w wyniku napadu bandyckiego, sprawcy po dokonaniu zbrodni wtargnęliby do domu, w którym Władyczukowa przebywała z małymi dziećmi i zmusiliby ją do wydania pieniędzy. Czyżby ta kobieta była tak tępa, że nie potrafiła skojarzyć jednego z drugim?

Tego przodownik Bocian nie wiedział. Natomiast z całą pewnością Franciszka Władyczukowa była niewiastą niepospolitej urody. No cóż, atrakcyjna powierzchowność nie zawsze idzie w parze z wiernością małżeńską. Policjant doszedł do wniosku, że prowadzone przez niego śledztwo powinno pójść w tym właśnie kierunku...

Nie chciał słuchać mądrych rad

Przodownik przeprowadził szereg rozmów z mieszkańcami wsi Przechód na temat Franciszki Władyczukowej i jej pożycia z mężem. To, co usłyszał, zjeżyło mu włosy na głowie. W małych wiejskich społecznościach ludzie na ogół niechętnie dzielą się z obcymi tajemnicami ze swojego otoczenia. Jednak w tym przypadku policjant nie musiał nikogo ciągnąć za język.

Wszyscy, z którymi rozmawiał, byli pewni, że za zabójstwem Władyczuka stała jego żona. Ludzie byli głęboko poruszeni brutalną zbrodnią i nie mieli zamiaru ukrywać przed policją tego, co wiedzieli o tej kobiecie.

Od początku ich małżeństwa słynąca z urody Franciszka, ciesząca się dużym powodzeniem u mężczyzn, zdradzała Józefa na prawo i lewo z kim tylko popadło. Zresztą była z tego znana już wcześniej. Każdy o tym wiedział i kto tylko mógł, odradzał Władyczukowi poślubienie tej kobiety.

- Jednak on nie chciał słuchać mądrych rad, oburzał się tylko na tych, którzy mu je dawali. Oszalał na punkcie Franki i w żaden sposób nie można mu było przemówić do rozsądku. Ani przed ślubem, ani po – twierdzili ludzie.

Naturalnie bardzo cierpiał, widząc, jak go żona traktowała. Przeważnie w milczeniu, z rzadka tylko pozwalał sobie nieśmiało zwrócić jej uwagę, że tak nie przystoi zachowywać się mężatce i matce. To jednak skutkowało jedynie pustym śmiechem bezwstydnej rozpustnicy – jak Franciszkę nazywano we wsi.

Od kilku miesięcy Władyczukowa utrzymywała intymny związek z Andrzejem Klimaszewskim, młodym robotnikiem rolnym zamieszkałym w jednej z sąsiednich miejscowości. Czuli do siebie wzajemnie wielką namiętność i wcale się nie kryli z romansem. Mieszkańcy obu wsi niejednokrotnie widzieli ich całujących się i czule objętych. Chociaż ludzie posyłali im zgorszone spojrzenia, oni nic sobie z nich nie robili.

Czy jednak zdolni byli – jak twierdzono - usunąć Władyczuka, który stał im na drodze? To było całkiem prawdopodobne. Jednak samo domniemanie winy nie wystarczy do oskarżenia. Przodownik Bocian zaczął więc szukać dowodu.

Dowód w ręce nieboszczyka

Andrzej Klimaszewski przesłuchany w związku z zabójstwem Józefa Władyczuka zeznał, że jest niewinny i nie potrafi o zbrodni powiedzieć nic więcej ponad to, co słyszał od ludzi. Owszem, romansował z Franciszką Władyczukową, ale to przecież nie jest karalne. Przodownik Bocian był niemal pewny, że młody parobek ma znacznie więcej na sumieniu.

Klimaszewski został puszczony wolno, ale już w kilka dni po przesłuchaniu policja go aresztowała. W czasie sekcji zwłok Władyczuka, znaleziono w jego zaciśniętej dłoni kosmyk włosów koloru ciemnobrązowego. Klimaszewski był szatynem. Badanie laboratoryjne wykazało, że to jego włosy. Załamany tym odkryciem, w krzyżowym ogniu pytań, przyznał się do zabójstwa Józefa Władyczuka. Stwierdził, że do zbrodni został namówiony przez kochankę. Franciszka chciała się pozbyć męża, żeby po jego śmierci odziedziczyć po nim majątek.

- Jak go załatwimy, wszystko będzie nasze. Będziemy się pławić w bogactwie, bo stary uciułał sporo grosza – kusiła Klimaszewskiego w czasie namiętnych nocy, jakie z nim spędzała. Mówiła, że jak im się spodoba, to sprzedadzą gospodarstwo i wyniosą się z Przychodu. Może wyjadą do miasta – do Włodawy albo nawet do Lublina – a tam jest dopiero życie.

Tak długo go namawiała i roztaczała przed nim wspaniałe perspektywy, że w końcu się zgodził. Zaczęli we dwoje rozważać różne sposoby zgładzenia Władyczuka. Jedno w tych planach było niezmienne: zbrodnię należy tak popełnić, żeby nikt ich o nią nie podejrzewał. Najlepiej byłoby upozorować nieszczęśliwy wypadek albo samobójstwo....

Musimy się pospieszyć...

Pierwszą próbę zabójstwa podjęli 22 czerwca 1930 r. Tego dnia Klimaszewski przyszedł wieczorem do Władyczuków z rewolwerem. Józef leżał już w łóżku. Przybysz wycelował do niego i oddał strzał, ale nie trafił. Drugi raz nie nacisnął spustu, bo przerażony gospodarz schował się pod łóżko.

Klimaszewski, pozorując napad bandycki, zażądał wydania pieniędzy. Władyczuk wskazał mu kufer, w którym trzymał gotówkę w kwocie ok. 1000 zł. Później powiadomił policję o zamachu na swoje życie, ale był przekonany, że sprawcą był jakiś okoliczny rzezimieszek. Do podobnych wniosków doszli policjanci i winowajcy szukano nie tam, gdzie trzeba.

Nieudana próba zabójstwa nie zniechęciła kochanków do planowania kolejnych. Zamierzali zamordować Władyczuka m.in. na polu lub na drodze, gdy będzie wracał z jarmarku. Zawsze jednak coś stawało na przeszkodzie. A to w pobliżu kręcili się ludzie, to znów Józef z powodu kataru nie poszedł w pole. Franciszka coraz bardziej się niecierpliwiła.

- Mam tego dość, trzeba zrobić to jak najszybciej, bo inaczej wszystko się wyda. Stary zaczyna chyba coś podejrzewać. Tak się na mnie przedwczoraj parzył, jakby się domyślał. Musimy się więc pospieszyć – mówiła. Kochanek przyznawał jej rację. Opracowali ostateczny plan morderstwa i wyznaczyli datę: późny wieczór 24 października 1930 r.

Morderca wpadł w panikę

Gdy na dworze panował zmrok, Franciszka podeszła do męża i słodkim głosem poprosiła go o przyniesienie wody ze studni. Być może Józefa zdziwiło, że żona o tak późnej godzinie miała taką potrzebę, jakby nie mogła poczekać do rana. Posłusznie jednak wstał, wziął z sieni wiadro i poszedł.

Według planu Klimaszewski, który czekał ukryty w pobliskich zaroślach, miał podejść do niego, gdy dojdzie do studni, zdzielić go w głowę ciężkim metalowym drągiem, a następnie wrzucić jego ciało do wody. W ten sposób – przekonywała Władyczukowa – wszyscy będą przekonani, że Józef zginął w wyniku wypadku. Nawet jak odkryją ranę na jego głowie, uznają, że Władyczuk wpadając do studni, uderzył się o kołowrót lub cembrowinę.

Kiedy o tym rozmawiali, wszystko przedstawiało się jako nader łatwe. W praktyce jednak nic nie poszło tak, jak zaplanowali. Najprawdopodobniej w umyśle Władyczuka od jakiegoś czasu kiełkowała myśl, że przydarzy mu się coś złego i wyjście z domu w nocy spotęgowało w nim poczucie zagrożenia. Toteż idąc do studni, uważnie rozglądał się na boki.

Klimaszewski przyskoczył do niego, gdy tamten zaczął opuszczać wiadro do studni. Uderzył go łomem w głowę. Pierwszy cios nie był śmiertelny, gospodarz przewrócił się na trawę. Wywiązała się między nimi walka. Klimaszewski był dużo młodszy i znacznie silniejszy od Władyczuka, ale przeciwnik nie dawał za wygraną. W akcie rozpaczy ostatkiem sił wyrwał z jego głowy kosmyk włosów i zacisnął je w dłoni, co przez policję, a później także przez sąd zostało potraktowane jako dowód w sprawie o zabójstwo.

Ostanie uderzenie Klimaszewskiego roztrzaskało Władyczukowi czaszkę i spowodowało wypłynięcie na zewnątrz mózgu. Na widok zmasakrowanego ciała zbrodniarz wpadł w panikę. Nie wrzucił zwłok do studni – jak zaplanowali - tylko zostawił je w miejscu, gdzie leżały i czym prędzej uciekł.

Kilka miesięcy później Andrzej Klimaszewski i Franciszka Władyczukowi zasiedli na ławie oskarżonych Sądu Okręgowego w Lublinie pod zarzutem rozmyślnego morderstwa. Oboje przyznali się do winy. Klimaszewski został skazany na ciężkie bezterminowe więzienie, Władyczukowa z uwagi na fakt, że była matką, na pięć lat ciężkiego więzienia. Wyroki zapadły 2 kwietnia 1931 r.

 


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
KOMENTARZE
Autor komentarza: MarcinTreść komentarza: Gdzie mamy rozkład jazdy ????Data dodania komentarza: 08.05.2024, 17:41Źródło komentarza: Gm. Chełm. Autobusy wyjechały na trasy. Działa już Gminna Komunikacja SamochodowaAutor komentarza: JanTreść komentarza: A mi jak zrobiłem kat.A odebrali bezterminowe kat.B i zamiast "kreski" mam tą samą datę co przy kat.A. W tym kraju oszukują ludzi na każdym kroku!Data dodania komentarza: 08.05.2024, 16:52Źródło komentarza: Chełm. Niewiedza czy naciąganie kursanta? Zamieszanie z kategorią AAutor komentarza: marolnyTreść komentarza: Idź do szkoły i poczytaj o prawie.Data dodania komentarza: 08.05.2024, 16:04Źródło komentarza: Gm. Siennica Różana. Poszukiwacze z "Wolicy" odnaleźli bullę papieską!Autor komentarza: abcdTreść komentarza: Dość dobrze. Natomiast współpraca z lobby archeologiczno-konserwatorskim w tym kraju to trochę jak bycie rolnikiem i wychwalanie Von Der Leyen. Ale ockną się wtedy, gdy prawo zostanie zaostrzone do tego stopnia, że wykrywacze pójdą w odstawkę. Archeolog sam nie zje i innemu nie da, w końcu tu jest Polin, nie będzie żaden hobbysta dłubał na własnym polu bez łaski urzędu. A nawet jak znajdzie ćwierć boratynki, to ma zameldować łaskawcom, inaczej zostanie złodziejem zabytków. I taki właśnie ustrój popierają ci, którzy wręcz chwalą się, jak to wiernie noszą dokumenty z prośbą o łaskę wbicia szpadla w kawałek ziemi.Data dodania komentarza: 08.05.2024, 11:44Źródło komentarza: Gm. Siennica Różana. Poszukiwacze z "Wolicy" odnaleźli bullę papieską!Autor komentarza: mądry inaczejTreść komentarza: Źle spałęś?Data dodania komentarza: 08.05.2024, 05:51Źródło komentarza: Gm. Siennica Różana. Poszukiwacze z "Wolicy" odnaleźli bullę papieską!
Reklama
Reklama
Reklama