- Współczuję tym Bogu ducha winnym ludziom. Straszne, co ich spotkało – mówi pani Barbara, emerytka z Włodawy. Jednocześnie przyznaje, że uchodźców trochę się obawia. - Niekoniecznie dlatego, że to cudzoziemcy. Po prostu byłabym przerażona, gdybym wpadła w lesie czy na polu na grupę obcych mężczyzn. Przestałam chodzić sama gdzieś dalej na spacer z psem, nie wychodzę po zmierzchu.
W podobnym tonie wypowiada się wielu mieszkańców nadbużańskiego miasteczka.
- Nie wiem, jakbym się zachowała, gdybym natknęła się na uchodźcę. Ci ludzie potrzebują pomocy, ale od tego są odpowiednie służby, policja, pogranicznicy. Pełno ich teraz we Włodawie – usłyszeliśmy od jednej z seniorek.
Mieszkańcy strefy wyjątkowej twierdzą, że uchodźców „raczej” się nie boją, ale - na wszelki wypadek - poprosili Urząd Gminy we Włodawie, żeby uliczne latarnie świeciły całą noc.
- Taką sugestię otrzymaliśmy też od służb mundurowych - powiedziała nam niedawno sekretarz gminy Marta Wawryszuk.
Od policji aż się roi
Porządku i bezpieczeństwa nad Bugiem pilnują mundurowi. Ostatnio jest ich we Włodawie i okolicach miasta naprawdę dużo. Patrole policji stoją na miejskich rogatkach.
- Na wylotówce na Lublin było aż pięć policyjnych radiowozów, kolejne dwa stały na leśnej drodze - powiedział nam pan Grzegorz z osiedla Kraszewskiego. - Sprawdzają wszystkich, proszą o dowód, zaglądają do bagażnika. Zatrzymują nawet auta na włodawskich numerach rejestracyjnych. Mnie i córkę legitymował ostatnio funkcjonariusz z Poznania - dodaje mężczyzna.
- Rano sznur radiowozów jedzie od strony jeziora Białego do miasta, wieczorem policjanci zjeżdżają do Okuninki. Tam stacjonują – dodaje pan Rafał, który biega wzdłuż wojewódzkiej 812-stki.
Policja kontroluje nie tylko auta, które chcą wjechać do Włodawy, ale także kierowców, którzy z miasta wyjeżdżają.
- Jakbyśmy mieli tych biednych uchodźców przemycać w bagażnikach osobówek. Absurd. W naszej okolicy o żadnym nielegalnym migrancie nie słychać. Byli tylko ci, których uratowano z bagien przy Tarasince - twierdzi włodawianin.
Teren nie sprzyja przeprawie
Granicą z Białorusią we Włodawie i okolicach miasta, jest rzeka Bug. Nie ma przejścia granicznego. Kto z Białorusi chciałbym dostać się do Polski, musiałby pokonać rzekę, która ma teraz – na wysokości miasta - 113 centymetrów głębokości.
- Są już przymrozki, rzeka jest szeroka, pełna wirów, naprawdę niebezpieczna. Nie sądzę, żeby uchodźcy próbowali w ten sposób dostać się do naszego kraju – powiedział nam włodawian z dziada pradziada. - Poza tym, linia brzegowa Bugu jest tu raczej uporządkowana. Gdyby nawet komuś, w akcie desperacji, udało się przekroczyć Bug, to trafi do miasta, na ogródki działkowe, ścieżki wydeptane przez spacerowiczów, wędkarzy i pograniczników. Trudno byłoby się tu ukryć – uważa mężczyzna.
Mimo to ludzi przekazują sobie z ust do ust różne historie. Rzekomo migranci byli widziani przez kogoś w lasach, inni na polach, a jeszcze inni w okolicach torów. Nikt jednak tego nie potwierdził. Zapytani mieszkańcy mówili, że słyszeli o sprawie od kogoś innego…
A takie historie wywołują niepokój. Niektórzy nawet postarali się, by w ostatnim czasie dodatkowo zabezpieczyć swój majątek. Jeden dokupił dodatkowy zamek na działkę, a jeszcze ktoś inny na wszelki wypadek swój teren w końcu ogrodził…
To też przecież ludzie!
Większość mieszkańców uchodźcom jednak współczuje i chciałoby jakoś pomóc. Włodawski oddział Polskiego Czerwonego Krzyża zorganizował zbiórkę – ubrań, ciepłych koców i śpiworów, jedzenia.
- Odzew jest naprawdę duży – mówi Magdalena Gryglicka z PCK we Włodawie. - Ludzie naprawdę chcą ich wesprzeć. Jest wrażliwość, jest empatia. Większość ma dzieci. To rodzice, tacy sami, jak ci błąkający się z maluchami po lasach uchodźcy. A gdyby to były nasze dzieci...
Z darami dla uchodźców przychodzą ludzie starsi, nastolatkowie i rodziny z dziećmi.
- Paczkę przyniosła np. jedna starsza pani, przyszła ze łzami w oczach. Powiedziała, że trudno jej sobie wyobrazić, jak ci ludzie funkcjonują, co muszą przeżywać, w zimnym ciemnym lesie z małymi dziećmi na rękach – relacjonuje Magdalena Gryglicka. - Była też mama z dwoma córkami, uczennicami podstawówki. Dziewczynki przyniosły swoje zabawki, ubrania. Były bardzo przejęte. Przynosząc dary, robimy „coś”, nie patrzymy bezczynnie, jak ludziom dzieje się krzywda – dodaje kobieta.
Ubrania i śpiwory, które trafiły do włodawskiego PCK, zostaną w placówce. Będą czekały na wypadek, gdyby we Włodawie pojawili się migranci.
- Mamy dostać sygnał, gdyby pojawili się np. w szpitalu – tłumaczy Gryglicka. Na razie – cisza.
Dary nadal można przynosić. Najbardziej potrzeba ciepłych butów i odzieży męskiej, głównie zimowych kurtek.
Burmistrz Włodawy Wiesław Muszyński zapewnia, że odpowiednie służby i instytucje pozarządowe wiedzą, co robią.
- Pozwólmy im działać. I pamiętajmy, że uchodźcy, to też ludzie. Mówmy o nich dobrze, życzmy im dobrze – powiedział burmistrz w swoim internetowym vlogu.
Napisz komentarz
Komentarze