Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama baner reklamowy
Reklama Reklama MAREX

Rejowiec Fabryczny. Pomiędzy Ukrainą a Australią, czyli jak wygrać Polskę

Mark Krawczyński to światowej sławy architekt. Jego ojciec, Zbigniew Krawczyński, tworzył koncepcję odbudowy warszawskiej starówki ze zniszczeń wojennych. W działalność fundacji Reybudhelp z Rejowca Fabrycznego, która niesie pomoc walczącej Ukrainie, wnosi swoje doświadczenie budowniczego opery w Sydney. I mówi, że z trwającej właśnie walki powinniśmy wyciągnąć solidną lekcję.
Rejowiec Fabryczny. Pomiędzy Ukrainą a Australią, czyli jak wygrać Polskę
Od lewej: Liam O'Hagen, Marek Świderczuk, Mark Krawczyński

Źródło: red

Z Polski do Australii

Krawczyński urodził się w 1949 roku. W 1959 wyemigrował do Australii. Poszedł w ślady ojca. Ukończył z wyróżnieniem Wydział Architektury Uniwersytetu w Sydney. W swoim zawodowym dorobku zgromadził ponad 60 projektów – zarówno publicznych, jak i prywatnych. Był m.in. autorem koncepcji rozbudowy opery w Sydney oraz Muzeum Narodowego Australii. Od lat angażuje się również w działalność fundacji „Polska Przyszłość”, której jest założycielem. Dlaczego? Ponieważ uważa, że sukces Polski zależy w dużej mierze od zmiany mentalnej jej obywateli. 

– My, jako Polacy, naprawdę nie potrzebujemy niczego udowadniać. Mamy świetnie wykształconych specjalistów. Ludzi z pasją i bardzo zaangażowanych w swoją działalność, na różnych płaszczyznach. Chodzi o mentalność. W Australii człowiek nie potrzebuje analizować, zastanawiać się, czy zostanie przyjęty, jak oceniony, czy wyśmiany, czy skrytykowany. Nie interesuje go, czy ktoś go doceni i nagrodzi. Po prostu daje siebie. To największa wartość. Australijczyk wchodzi do sali pełnej ludzi, wychodzi na scenę i mówi „Cześć, nazywam się tak i tak, zajmuję się tym i tym, chciałbym wam o czymś opowiedzieć”. I mówi. I od razu wzbudza zainteresowanie. Wzbudza sympatię i zaufanie. Tego właśnie brakuje nam, Polakom – uważa Krawczyński.

I podaje zabawny przykład australijskiego naukowca, który przekonany o wartości swoich odkryć prezentował pewien wynalazek na międzynarodowej konferencji technicznej. Po prelekcji podeszła do niego grupa polskich inżynierów, mówiąc: „Bardzo cieszymy się, że pan o tym opowiedział, ale tak się składa, że my to już robimy od ośmiu lat”. Ale cóż z tego – jego dzieło postrzegane jest zupełnie inaczej, ponieważ towarzyszy mu inny wizerunek, można by rzec – PR. 

– Ludzie w Australii nie stają w szeregu z tyłu. Nie próbują się ukryć, zasłonić. Mówić „Wszyscy, ale nie ja”. Robią to, co jest potrzebne. Jeśli wybucha pożar, to nikt nie patrzy, czy ma uprawnienia do kierowania wozem strażackim. Jeśli zabraknie akurat strażaków, to każdy kierowca jest w stanie wsiąść i pojechać. Nie ma z tym problemu. Nikt nie pyta nikogo o to, czy ma uprawnienia, nie zaprasza za dwa dni, żeby to zweryfikować. To nie ma sensu. Jeśli widzę, że jest potrzeba ofiarowania siebie, swojej pracy, to należy to zrobić. A co będzie potem? Zobaczymy – mówi architekt.

Jesteś tak mocny, jak Twój "mental"

I te właśnie spostrzeżenia Krawczyński usiłuje przeszczepić w ramach działalności swojej fundacji. Świadomy jest tego, że polską mentalność ukształtowały bardzo trudne, niekiedy tragiczne doświadczenia. Że to wszystko nie jest proste. Ale twierdzi, że mając tak potężnych rywali na arenie międzynarodowej nie możemy pozostawać na poziomie swojego psychicznego komfortu czy jego braku. Należy działać tu i teraz. W przeciwnym wypadku wciągnie nas wir, z którego nikt nie będzie nas w stanie wydobyć. W skrócie – polskie być albo nie być zależy od naszych codziennych postaw i reakcji. 

– Cóż, to nie jest do końca nasza cecha. Ta rezerwa, wydawałoby się podyktowana rozsądkiem i dobrymi intencjami, jest cechą charakterystyczną dla całej niemal Europy. Z mojego wieloletniego doświadczenia wynika, że przeciętny Australijczyk działa w zupełnie inny sposób. Jest potrzeba, więc odpowiada na nią natychmiast. Nie za dzień, tydzień czy pięć lat. W Australii przyroda jest niezwykle surowa i bezlitosna dla człowieka. Nie ma czasu na analizowanie. Jeśli jest potrzeba zmiany systemu nawadniania, to do pracy odpowiedni specjaliści przystępują niezwłocznie. Cóż z tego, że będziemy analizowali przez kilka lat, kiedy w przeciągu tego czasu zabraknie już dawno pieniędzy na realizację i wszystko przepadnie. Wiedzieliśmy, owszem. Ale co zrobiliśmy? To jest w gruncie rzeczy najważniejsze – podkreśla Krawczyński.

Potrzeba działania to jedno, ale gra o wielkie stawki rozgrywa się na innej jeszcze płaszczyźnie. Kiedy Zbigniew Krawczyński jako młody architekt przystępował do mozolnej pracy koncepcyjnej w Biurze Odbudowy Stolicy, wszyscy mieli świadomość, że planować trzeba w perspektywie kilku lat. Ocalały przedwojenne rzuty budynków, ale nie istniała niestety panoramiczna fotografia Starego Miasta. Każdy budynek należało przerysować od początku. Ojciec pana Marka narysował również samodzielnie całą panoramę „nowego” Starego Miasta. 

– Ta praca związana z odbudową ruszyła wtedy z kopyta. Warszawa nie miała cegieł, nie działały cegielnie, ale każdy miał świadomość, że tę pracę trzeba wykonać, że trzeba to miasto odbudować. Zwożono więc materiał z innych miast. Powszechnie się o tym nie mówi, ale proszę sobie wyobrazić, że Warszawa była po wojnie zniszczona bardziej, niż Hiroszima po słynnym wybuchu nuklearnym. Skalę zniszczeń obliczano na niemal cztery razy większą, niż w Japonii. Tam wybuch zburzył ok. 4 tys. budynków, w Warszawie po wszystkich walkach zniknęło na zawsze blisko 16 tys. różnego rodzaju obiektów. Tylko o Japonii wiedzą wszyscy, a o Warszawie? – pyta retorycznie architekt.

Bo służba to radość, nie ciężar

Swoje życie Krawczyński pojmuje jako ciągłą służbę. Cieszy się tym, że może służyć. Swoją wiedzą, umiejętnościami, doświadczeniem, które wyniósł z życia w Australii. 

– Jestem głęboko przekonany o tym, że życie społeczne może być bardziej radosne, szczęśliwe, właśnie dzięki osobistemu zaangażowaniu i poświęceniu się dla jakiejś idei. Jeśli jeden przedsiębiorca sprzedaje samochody, a drugi opony, to dlaczego nie mogą otwarcie ze sobą porozmawiać, być dla siebie serdecznymi i pogadać o interesie. „Sprzedam ci ileś tych opon za połowę ceny i zobaczymy, co z tego wyniknie”. Może nic, ale może właśnie coś wyjdzie. Ale podstawą jest otwartość. Serdeczność. Szczery uśmiech. Jeśli ktoś się do mnie uśmiecha, zmienia się nastawienie. To staram się ten uśmiech odwzajemnić. I to jest piękno życia – mówi, właśnie z uśmiechem, pan Mark.

W fundacji Reybudhelp urzekła go prostota, przejrzystość, spójna koncepcja pracy. Jej prezes Marek Świderczk mówi, że połączyło ich wspólne spojrzenie na wiele spraw. Podobny sposób myślenia. Działanie, które obaj cenią wyżej niż jakiekolwiek deklaracje. 

– Spotkaliśmy się na jednej z polonijnych konferencji. Spodobało mi się właśnie to, jak Marek podchodzi do pewnych spraw. Dostrzega problem i od razu chce poszukiwać sposobów, by go rozwiązać. A przy tym nie oczekuje zaszczytów czy gratyfikacji. Zupełnie nieoczekiwanie z tej doraźnej pomocy świadczonej Ukrainie zrodził się potężny strumień dobra. W pomoc włączyli się inni ludzie, z całej Europy. I jest to konkret. Coś potrzebnego. Tę pomoc oblicza się dzisiaj na ponad 100 tirów z różnego rodzaju darami. Bardzo ważną ich część stanowią artykuły dla szpitali. Kiedy Marek jedzie z Rejowca Fabrycznego na Ukrainę, to wszędzie go znają – śmieje się Krawczyński.

Potrzebne jest budownictwo nowej ery

Fundacja pracuje obecnie nad koncepcją budynku, który ma być w zamyśle samowystarczalny. Jego ściany mają pokrywać w całości panele fotowoltaiczne. Ma być również wyposażony w najnowsze rozwiązania budowlane, a przy tym na tyle uniwersalny, że może spełniać rolę zarówno budynku mieszkalnego, jak i budynku użyteczności publicznej. 

– Ostatnie dwa lata spędziłem na śledzeniu najnowszych technologii, które mogłyby się okazać przydatne w projektowaniu dla rejonów takich, jak walcząca Ukraina. Te nowe koncepcje architektoniczne powinny opierać się o aktualne zdobycze inżynierii i odnawialne źródła energii. Projektowany przez nas budynek musi być samowystarczalny. Należy całkowicie odejść od koncepcji centrów zasilających duże osiedla mieszkalne, ponieważ mogą one zostać szybko zniszczone. Jak jednak zniszczyć 1000 domów? – wyjaśnia Liam O'Hagen, irlandzki inżynier, współtwórca projektu, którym fundacja dzieliła się już z władzami Lwowa.

O'Hagen mówi, że w skrócie można ten budynek opisać jako taki, który maksymalnie wykorzystuje potencjał ukryty w naturze. Moc słońca, wiatru i ziemi. 

– Dodatkowo chcielibyśmy, aby wykonany był z elastycznych, niepodatnych na wstrząsy elementów. Ja „wkładam” do tego budynku najnowsze zdobycze techniki, a Mark projektuje bryłę i jego wygląd. Na tym to polega. Nasza koncepcja spotkała się z dużym uznaniem ukraińskich planistów i władz. Ostatnie spotkanie, jakie w związku z nią odbyliśmy we Lwowie, było bardzo udane. To, co jeszcze warto podkreślić, to fakt, że nasz budynek, po odpowiednich modyfikacjach, można postawić wszędzie. Na pustyni, w mieście, chłodnym i gorącym klimacie. I nie jest przy tym uzależniony od zewnętrznych źródeł zasilania energią – mówi współpracownik fundacji Reybudhelp. 

W grudniu, podczas konferencji w Jasionce poświęconej koncepcji odbudowy ze zniszczeń wojennych, członkowie fundacji poznali wielu włodarzy miast i miasteczek ukraińskich. Marek Świderczuk twierdzi, że zainteresowanie projektem budynku jest na Ukrainie ogromne, czego wyrazem było chociażby spotkanie inżynierów z merem Lwowa. 

– Spotkanie z władzami miasta i głównym architektem odbyliśmy 18 maja. Mamy jednak przekonanie, że takie budynki, jak nasz, powinny być budowane na wschodzie Ukrainy. Tam, gdzie te zniszczenia są największe. Lwów nie jest w epicentrum tych walk. To miasto żyje w miarę normalnie. Ulice są pełne ludzi. Wszystko funkcjonuje, gospodarka działa. Pierwszy krok został zatem wykonany. Będziemy dalej poszukiwali sposobów na to, aby nasza koncepcja przyjęła się na Ukrainie. Współpracujemy z polskim producentem paneli, który jest gotowy realizować nasze założenia w każdym mieście na Ukrainie. Potrzebuje tylko odpowiedniego gruntu, przygotowania – mówi Marek Świderczuk.

Przy okazji wizyty we Lwowie fundacja dostarczyła kolejną partię pomocy humanitarnej. Zostali zaproszeni do dużego centrum rehabilitacyjnego, które zajmuje się inwalidami wojennymi. Świderczuk mówi, że to, co tam zobaczyli, przerosło ich najśmielsze oczekiwania.

– Zobaczyliśmy doskonale wyposażone centrum, światowej klasy sprzęt. Na miejscu funkcjonuje pracownia zajmująca się wykonywaniem różnego rodzaju protez. Ci ludzie uczeni są od razu funkcjonowania z nimi, wykonywania podstawowych czynności. To wszystko zorganizowane jest na najwyższym poziomie. Ukraina naprawdę ma pieniądze na różnego rodzaju działania. To widać. Nie cierpi na brak zasobów. Sądzę, że po wojnie będzie to teren, na którym będzie trwała rozgrywka państw i dużych korporacji. Pytanie, gdzie w obliczu tej powojennej sytuacji znajdziemy się my, Polska. Czy będą tam nasi przedsiębiorcy? To kluczowe pytania. I trzeba na nie odpowiedzieć już teraz – podsumowuje prezes Świderczuk. 

Czytaj także:


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
Reklama
Reklama
Reklamabaner reklamowy
Reklamabaner reklamowy
Reklama
Reklama
Reklama