Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
Reklama Bank Spółdzielczy

Chełm. Stracić życie, by żyć mógł ktoś...

„Szczęśliwe małżeństwo to szczęśliwa rodzina” – mówią bez namysłu Beata i Dawid Maksymiukowie. Dla wielu są szaleńcami, którzy porwali się z motyką na słońce, ale dla innych stanowią prawdziwy wzór do naśladowania. Dlaczego? Ponieważ wierząc głęboko w ideały, wciąż stąpają mocno po ziemi.
Chełm. Stracić życie, by żyć mógł ktoś...
Beata i Dawid Maksymiukowie. W tle fundamenty ich nowego domu

Źródło: Dawid Maksymiuk

Małżeństwo z misją

Do domu Beaty i Dawida prowadzą duże schody. To szczególnie wymowny symbol – zwłaszcza dla kogoś, kto miał okazję poznać ich życie „od kuchni”. Tuż za nimi rozpoczyna się przestrzeń ciepłego, domowego azylu. Niespodziewany gość może tam usiąść na wygodnej kanapie i zanurzyć się w niespiesznej rozmowie. W takiej przestrzeni najlepiej sięga się do „źródła”, czyli tego, co stanowi sól życia, jego sens. Tego „twardego” jądra, które sprawia, że krew zaczyna szybciej krążyć w żyłach i nadwątlone siły zostają zastąpione niezłomną nadzieją. Czasami warto zatrzymać się po to, aby na powrót poszukać odpowiedzi na podstawowe pytanie – po co żyć?

– My swoją siłę czerpiemy z wiary. Kochamy Boga i staramy się wcielać w życie jego Słowo. To nasza siła i nasza nadzieja – mówi bez namysłu Beata.

Mówi, że z każdym rokiem małżeństwa z Dawidem utwierdza się w przekonaniu, że są na „właściwej ścieżce”. Kłopotów jest mnóstwo, jak to w wieloletniej rodzinie. Brakuje pieniędzy, wciąż pojawiają się nowe potrzeby, na które trzeba natychmiast odpowiedzieć. Pojawiają się marzenia i oczekiwania. Czasami dopada znużenie, zniechęcenie. Wtedy oboje zatrzymują się i przypominają, po co są sobie wzajemnie potrzebni. Co obiecali na ślubie i czemu chcą pozostać wierni.

Małżonkom towarzyszy wrażenie, że znają się chyba „od zawsze”. Kiedy ktoś próbuje pytać o daty, twierdzą, że nie mają do nich głowy. Ale czy to takie ważne? Przy kimś, kto patrzy na ciebie z czułością, czas płynie szybko.

– Ja pochodzę z Chełma, a Dawid z Rudki, oddalonej od Chełma o ok. 20 km. Oboje funkcjonowaliśmy i funkcjonujemy we wspólnocie Kościoła Chrześcijan Baptystów. Pamiętam, że kiedyś nie lubiliśmy się i to nawet bardzo – śmieje się Beata.

Ich rodziny spotykały się na nabożeństwach, oboje chodzili na te same spotkania „młodzieżówki”, poszukiwali odpowiedzi na podobne pytania. Co ich właściwie połączyło? Co sprawiło, że postanowili nieść siebie nawzajem przez życie?

– Ważne jest chyba przeświadczenie o potrzebie służby drugiemu człowiekowi. Nasze życiowe doświadczenia, nasze dzieciństwo, wychowanie we wspólnocie utwierdziło nas w przekonaniu, że życie warto budować nie tylko w oparciu o Bożą Miłość, ale właśnie służbę drugiemu. Ważne jest dostrzeganie jego potrzeb i pragnień. Przecież wszyscy powinniśmy być dla siebie darem – mówią małżonkowie.

Są przekonani o tym, że wiara nie może stanowić czynnika, który zamyka, ale który szeroko otwiera „oczy” serca. Pozwala dostrzec coś, co ulotne i kruche, a co można bezpowrotnie zatracić w wirze życia.

Kiedy brak nadziei, trzeba wykonać krok wiary

Nikt nie przypuszczałby, że znajdujemy się właśnie w środku zapracowanego tygodnia. Na kartkach notesu piętrzą się linijki z niezałatwionymi sprawami, krzyczą z nich wykrzykniki i zakreślone tematy do „odhaczenia”. A życie czeka. Czekają relacje, rodzina, uczucia. Na liście spraw niezałatwionych potrafią oczekiwać do śmierci. Z Beatą i Dawidem rozmawiamy o prawdziwym życiu. Jego blaskach i cieniach. O poszukującym człowieku, który jest przecież na wyciągnięcie ręki, a jakby za niewidzialną ścianą.

– Teraz widzimy, że decyzja o przyjęciu do naszego domu czwórki nastolatków to był w dużej mierze krok wiary. Z ludzkiego puntu widzenia prawie niewykonalny, ale w Bożej perspektywie to krok miłości, który trzeba wykonać. Na tej ścieżce jesteśmy już dwa lata. Było radośnie, smutno, lepiej, gorzej, ale jesteśmy pewni, że to dla nas. Że to nasza droga. Nie oznacza to, że jest usłana różami. Wręcz przeciwnie. Ale jesteśmy przekonani o tym, że wszystkie doświadczenia są „po coś”. Nic w życiu człowieka nie dzieje się bez przyczyny. Trzeba tylko chcieć to zauważyć. Zadawać pytania, poszukiwać – mówią rodzice zastępczy.

Beata i Dawid planowali mieć własne, biologiczne dzieci, a jednocześnie zrodziło się w nich przeświadczenie o tym, że ich droga ma być nieco inna. Zaproszenie, o czym są głęboko przekonani, otrzymali właśnie od Boga.

– O założeniu rodziny zastępczej myśleliśmy dosyć długo, ale wciąż utrzymywaliśmy, że to nie dla nas, że jeszcze mamy czas. Że zajmiemy się tym, ale najpierw musimy "ogarnąć" siebie. W końcu otrzymaliśmy taki niestandardowy „impuls”, który decydował, że wykonaliśmy krok naprzód, właśnie w kierunku rodzicielstwa zastępczego. Zadzwoniła do mnie koleżanka i zapytała, czy może nie chciałabym przyjść do pracy do... domu dziecka. Kiedy zadzwoniła, nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że chodzi właśnie o to. A mogła przecież zadzwonić z setką innych spraw. To nie przypadek. Ta praca zmieniła nasze życie już na zawsze – uważa Beata.

W domu dziecka patrzyły na nią oczy zagubionych dzieci i nastolatków, którzy potrzebowali wsparcia. Czuła, że może być dla nich światełkiem nadziei pośród zawikłanych życiowych korytarzy - pełnych mroku i niepewności. Dzisiaj Beata i Dawid są przekonani, że ich „dzieciaki”, choć są już nastolatkami, na ciepły dom i wsparcie dorosłych czekały zbyt długo.

– My sami jesteśmy jeszcze dosyć młodzi, małżeństwem jesteśmy od 11 lat. Biliśmy się z myślami, czy to dla nas, czy podołamy, czy sami nie musimy jeszcze dojrzeć do tego podwójnie wymagającego rodzicielstwa. Wszystko jednak ułożyło się lepiej, niż to zaplanowaliśmy. To był czas pandemii, w chełmskim ośrodku pomocy rodzinie poinformowano nas, że procedury mogą potrwać, że trzeba odbyć specjalny kurs, spełnić sporo formalnych wymogów. A my czuliśmy takie przynaglenie, że dzieci trzeba wyciągnąć z domu już, natychmiast, że nie mogą tam dłużej czekać na życie, które mija – opisują małżonkowie.

Udało się. Szybko odbyli szkolenie on-line dla kandydatów na rodziców zastępczych i spełnili wszystkie biurokratyczne wymogi. Walkę o rodzinę rozpoczęli we wrześniu 2020, a zakończyli w styczniu 2021 roku.

– Kiedy zaczęłam pracę w domu dziecka, szybko zrozumiałam, że jestem tam dla jednego z chłopaków - Piotrka (imiona dzieci zostały zmienione). Wiedziałam, że znalazłam się tam dla niego. Po to, aby mu pomóc. Z czasem moje serce poruszyli też Agnieszka, Tomek i Paweł. Nie mogłam przejść obojętnie obok historii ich życia – mówi Beata.

Serce kształtuje Bóg i drugi człowiek

Doświadczeni wychowawcy mawiają, że męskie serce wykuwa się „przy robocie”. Tak właśnie było z Piotrkiem. Pomagał wrzucać węgiel do piwnicy, remontować balkony i wykonywać szereg innych, męskich prac. W ten sposób poznał Dawida i jego świat wartości. Serce nastolatka zaczęło dojrzewać przy sercu męża i głowy rodziny. Piotrek poznał młodzież ze wspólnoty, krąg przyjaciół rodziny oraz życie, jakie prowadzą. Coś w nim drgnęło. Struna została poruszona. Teraz należało umiejętnie podsycać płomień, który rozgorzał na nowo.

– Piotrek często nie docierał na spotkania, które staraliśmy się tutaj organizować – mówi Beata. Dawid dodaje: – Pamiętasz tę noc gier komputerowych, którą zorganizowałem? Pozostała trójka dała się wtedy „wyciągnąć”. To było ważne. Trzeba szukać takich płaszczyzn spotkania.

Najważniejsze jest jednak to, co niewidzialne. Beata zrozumiała, że bez tych młodych nie może już dalej żyć. Że po prostu zaczęła ich kochać. Tak, jak matka kocha swoje własne dzieci.

– To był moment, w którym uświadomiłam sobie, że przestali być dla mnie dziećmi z pracy, z placówki, do której przychodzę i jestem im obca. Zaczęłam rozumieć, że zrodziło się we mnie uczucie mamy, że nie jest mi obojętny ich los – opisuje Beata.

14, 15 czy 16 lat to wiek, którym rodzicielska miłość ma szczególny, niekiedy bardzo „gorzki” smak. Moment, w którym wykuwa się osobowość młodego człowieka. Kiedy sam zaczyna być dla siebie największym ciężarem i rozpaczliwie poszukuje drogi do kogoś, kto go poprowadzi.

– To może paradoksalne, ale dzieci często odpychały nas od siebie. Zachowywały się tak, abyśmy poczuli się zniechęceni. O to, czy chciałyby być naszą rodziną, zapytaliśmy najpierw Piotra. Początkowo stwierdził, że to bez sensu. Że ma już 16 lat, więc dla niego jest to już bez znaczenia, czy ktoś o niego zabiega. Nie widział już dla siebie innej drogi, jakiejś szansy, rozwiązania – mówi mama o swoim synu.

Lody zostały jednak przełamane. Piotrek zgodził się, aby wejść w nową rzeczywistość, a decydujący okazał się fakt, że wspólnie z nim do jednego domu miała wejść również trójka rodzeństwa. Mimo, że Piotr nie był ich biologicznym bratem, z Agnieszką, Tomkiem i Pawłem łączyła go nierozerwalna więź.

A życie nie zatrzymuje się w miejscu...

Dwa lata minęły niczym jedna chwila. Piotr jest już dorosły i chce wkrótce opuścić dom, aby się usamodzielnić. W tej chwili mieszka jeszcze z rodzicami, ale odkrywa w sobie potrzebę rozpoczęcia nowego etapu. Pozostała trójka chodzi do szkoły i wciąż uczy się życia w rodzinie.

– Chłopcy mówią do nas „ciociu” i „wujku”. Agnieszka „mamo”. Każde z nich cechuje inna wrażliwość, inny sposób patrzenia na rzeczywistość, Inaczej się zmieniają, dojrzewają do różnych wyborów i codziennych zmagań. Widzimy jednak, że obecność w rodzinie zmienia ich świat na lepsze. Że wzrastają dzięki funkcjonowaniu w świecie normalnych wartości. Zmienia ich po prostu... miłość. Poczucie stabilizacji i pewności, że ktoś na nich czeka. Że nie muszą zastanawiać się nad tym, kto będzie dzisiaj na dyżurze – mówi mama-Beata.

Rodzina potrzebuje teraz większego domu. Ten, w którym mieszkają, został im użyczony przez rodziców Beaty. Małżonkowie nie chcą jednak nadużywać ich dobroci i pragną wybudować własny. Plany są ambitne. Dom musi być na tyle duży, aby mogli w nim zamieszkać obecni, jak również przyszli członkowie rodziny. 

– Chcemy starać się o status zawodowej rodziny zastępczej. To pozwoliłoby Beatce pracować na stałe w domu i zyskać pewną stabilizację. Chcemy pomyśleć o przyjęciu innych dzieci, ale bez zmiany formalnej nie możemy tego uczynić. Przyszedł nam do głowy pomysł zorganizowania internetowej zbiórki środków na budowę domu. Otrzymaliśmy od ludzi mnóstwo serca. Czujemy, że będzie dobrze. Że uda się wszystko właściwie poukładać i nasza rodzina będzie mogła się rozwijać. Głęboko w to wierzymy – mówi Dawid. 

Swoim życiem zaświadczają o tym, że czasami warto opuścić strefę komfortu. Wyjść naprzód czyimś pragnieniom i marzeniom. Piotr, Agnieszka, Tomasz i Paweł. mają już własny dom. Ciepły kąt, w którym czeka na nich miłość i wsparcie. Takich domów wypatrują codziennie przez okna placówek setki małych oczu. Chcą w innych oczach dostrzec błysk zachwytu nad tym, że są. Że istnieją. Nie chcą już czekać na życie. Chcą po prostu żyć.

Każdy, kto o życiu rodziny chciałby dowiedzieć się nieco więcej, może zajrzeć na profil Instagram dbmaksfamily. Dzieło budowy domu można wesprzeć tutaj: 

Czytaj także:



Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
Reklama
Reklama
Reklamabaner reklamowy
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama