Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
Reklama Bank Spółdzielczy

ZABILI DLA ZABAWY. Widok krwi tryskającej z ran wywoływał u nich dziką wręcz wesołość...

Nie nerwowe chichotanie jako reakcję na coś, czego by się nie spodziewali, lecz w pełni świadomy rechot. Jeden, drugi cios. Ja też chcę – więc i trzeci. To było "preludium". Ale nos pękł. A potem reszta...
ZABILI DLA ZABAWY. Widok krwi tryskającej z ran wywoływał u nich dziką wręcz wesołość...

Autor: Pixabay

Rankiem 16 maja 2000 r. mieszkaniec Pogranicza w gminie Dorohusk wybrał się do sklepu po pieczywo. Przypadkowo zajrzał na podwórze za podłużnym budynkiem i zobaczył tam mężczyznę, leżącego w zaroślach, który miał na sobie tylko slipy i skarpetki. Koszula, podkoszulek i spodnie wisiały kilka metrów dalej na płocie. Butów nie było. Człowiek, który przyszedł po chleb, przykucnął przy niekompletnie ubranym mężczyźnie. Dostrzegł krwawe rany i obrzęk na jego twarzy i głowie. Lekarz pogotowia stwierdził zgon i powiadomił policję.

 

Nie wylewał za kołnierz

Przeprowadzona kilka dni później sekcja zwłok wykazała, że śmierć mężczyzny nastąpiła w wyniku pobicia. Liczne kopniaki i ciosy pięściami zadane w głowę, spowodowały nieodwracalne uszkodzenie mózgu i w konsekwencji zgon. Gdy znaleziono jego zwłoki, nie żył od co najmniej 8-10 godzin.

Bez trudu ustalono tożsamość zmarłego mężczyzny. Był to 59-letni rencista Kazimierz J. mieszkający samotnie we wsi Skordiów pod Dorohuskiem. Nigdy się nie ożenił. Jego rodzice od lat nie żyli. Siostra mieszkała w innej miejscowości.

Kazimierz J. uprawiał kawałek pola na własne potrzeby. Jak wielu wiejskich mężczyzn nieobarczonych rodziną, nie wylewał za kołnierz. Pił stanowczo za dużo jak na swoje możliwości. Sąsiedzi i znajomi często widzieli go zataczającego się i mamroczącego pod nosem. Dobrze znały go ekspedientki ze sklepu, przy którym znaleziono jego zwłoki, ponieważ tam najczęściej zaopatrywał się w alkohol. Zdarzało się, że nawet 2-3 razy w ciągu jednego dnia przychodził kupić wódkę, piwo lub tzw. koktajl owocowy. Jednakże - nawet gdy był kompletnie pijany - nie szukał z nikim zaczepki, nigdy nie zachowywał się agresywnie.

- Co najwyżej, na drugi dzień, gdy męczył go kac, miał pretensję do siebie. Ludziom raczej schodził z drogi, nie należał do szczególnie towarzyskich. Trudno uwierzyć, żeby komuś podpadł aż tak, że go zakatrupili – powiedział jeden z jego sąsiadów.

 

Pośpi i sobie pójdzie

15 maja 2000 r. zjawił się przed południem w sklepie w Pograniczu. Zaczął od piwa. Z butelką w ręku wyszedł na zewnątrz i usiadł na pobliskiej ławce. Biesiadowało tam już kilka miejscowych osób. Kazimierz J. wdał się z nimi w rozmowę. Zdaniem ekspedientek, wszyscy zachowywali się spokojnie, nie doszło do żadnej, nawet drobnej sprzeczki. Słychać było również wesoły śmiech. Nawet gdy towarzystwo przerzuciło się z piwa na wódkę, nie wydarzyło się nic, co później mogłoby doprowadzić do śmiertelnego pobicia jednego z nich.

Mimo to policja, gdy ustaliła dane biesiadników, każdego z osobna przesłuchała. Nikomu nie postawiono zarzutów. Relacje pokrywały się praktycznie w całości z wypowiedziami sklepowych. Siedzieli w spokoju i popijali pod chmurką. Rozmawiali o pogodzie i telewizyjnych serialach. A pod wieczór zaczęli się rozchodzić do domów. Kilku mężczyzn, którzy odeszli spod sklepu najpóźniej, stwierdziło, że Kazimierz J. został, chociaż już na pierwszy rzut oka było widać, że ma na dzisiaj dość.

Według ekspedientek mieszkaniec Skordiowa dopiwszy ostatnie piwo, zasnął na ławce. Ponieważ zachowywał się spokojnie, kobiety uznały, że nie ma sensu go budzić. Do domu miał niewiele więcej niż kilometr, ale w jego stanie byłaby to raczej zbyt męcząca podróż. Pozwoliły mu więc na odpoczynek.

- Myślałyśmy, że pośpi godzinę, dwie, wstanie i pójdzie sobie - wyjaśniły. Najprawdopodobniej tak było. Kazimierz zbudził się i jedno z dwojga: albo z powrotem ułożył się do snu na podwórzu i tam natknęli się na niego sprawcy (zdaniem policji 2-3 młodych mężczyzn) albo zaczepili go, gdy zamierzał iść do domu. Mogli też obudzić go, kiedy spał na ławce i zaciągnąć na tyły budynku. Z całą pewnością pobili go w miejscu, gdzie znaleziono zwłoki. Gdyby ciosy zadano przed sklepem, na chodniku widniałaby krew.

 

Trzej z dyskoteki

To były tylko hipotezy. Niektóre dość prawdopodobne, ale póki co niemożliwe do zweryfikowania. Technicy zabezpieczyli w miejscu zbrodni m.in. kilka niedopałków papierosów, ale policja nie miała pewności, czy były to ślady pozostawione przez zabójców. Na podwórko każdy praktycznie mógł wejść. Za sklepem też czasami odbywały się libacje okolicznych pijaczków. Na tak wątłej podstawie trudno byłoby komukolwiek postawić zarzut. Nie mówiąc o tym, że identyfikacja śladów mogłaby trwać miesiącami.

Więcej konkretów mieli śledczy z pionu kryminalnego. Kilka osób, mieszkających w sąsiedztwie sklepu spożywczego w Pograniczu, słyszało w nocy głośne śmiechy i przekleństwa. Widziano młodych mężczyzn w sportowych ubraniach. Trzech lub czterech. Zaczęło się więc przejaśniać. Pomógł jednak przypadek. Jeden z mieszkańców Podzamcza w rozmowie z policją narzekał na zakłócanie ciszy w nocy z 15 na 16 maja 2000 r.

Na pozór nie było to w żaden sposób związane ze śmiertelnym pobiciem Kazimierza J. Hałasowali bowiem uczestnicy dyskoteki odbywającej się w klubie, sporo oddalonym od miejsca zbrodni. Gdzie Rzym a gdzie Krym? Policja znalazła jednak punkt zaczepienia. Na dyskoteki chodzi młodzież (przeważnie). A młodzi ludzie, jak wiadomo, miewają różne "niekonwencjonalne" pomysły. Zwłaszcza gdy popiją lub się naćpają...

Trop okazał się strzałem w dziesiątkę. Zatrzymano trzech 20-latków z Pogranicza, którzy -jak zeznali świadkowie - pojawili się w klubie, gdy impreza już się kończyła. Byli mocno wstawieni i – jak to ujął jeden z uczestników dyskoteki - "jakoś tak dziwnie rozgrzani, jak po dużym wysiłku fizycznym, takie coś można wyczuć".

Należało dowiedzieć się, czy tym wysiłkiem było bicie i kopanie sporo od nich starszego mężczyzny? A jeśli tak, to z jakiego powodu zakatowali go na śmierć? Wzięci w obroty Mateusz K., Piotr R. i Arkadiusz K. szybko "pękli" i przyznali się do winy. Podali też szokujący motyw śmiertelnego pobicia Kazimierza J. Szokujący, bo de facto wcale go nie było. Pobawili człowieka życia dla rozrywki...

 

Wygłupiali się po prostu

Żaden ze sprawców nie znał 59-latka ze Skrodiowa. Jeśli go nawet kiedyś przez przypadek gdzieś w okolicy spotkali, to nie zwrócili na niego uwagi. Dzieliła ich nie tylko różnica wieku, ale praktycznie wszystko. Byli młodzi, niedawno ukończyli szkoły średnie w Chełmie, pili na dobry humor, a nie dlatego, że bez alkoholu nie potrafili żyć.

Spotkali się 15 maja pod wieczór. Zastanawiali się, jak spędzić czas. Pomysł, żeby pójść na dyskotekę, nie był najgorszy, jednak na dyskotece bywa różnie. Nie ma gwarancji świetnej zabawy. Może więc przed imprezą coś łyknąć? Cała trójka bez wyjątku uznała, że jest to super pomysł.

Wzięli alkohol z domu. Postanowili opróżnić flaszkę gdzieś po drodze. Mijając sklep spożywczy, uznali, że to będzie najlepsze miejsce. Udali się na tyły budynku. Zobaczyli pochrapującego w trawie mężczyznę. Ten widok ich rozbawił. Zaczęli się śmiać i zbudzili go, ale na razie dali mu spokój.

Wyrwany z głębokiego snu i wciąż mocno pijany Kazimierz J. nie wiedział z początku, co się dzieje. Prosił, żeby nie robili mu nic złego. To ich rozśmieszyło jeszcze bardziej. Postanowili się zabawić jego kosztem. Początkowo zabawa nie wyglądała groźnie. Udawali, że są do niego przyjaźnie nastawieni, częstowali go wódką i papierosami, pytali troskliwie, czy nie zmarzł, leżąc na trawie i czy wróci sam do domu. Wygłupiali się po prostu. Nie wiadomo, czy mężczyzna uwierzył w kłamstwa, ale mieli to gdzieś. Wystarczyło im, że sami dobrze się bawili.

I być może skończyłoby się na śmiechu, poszliby na dyskotekę, a Kazimierzowi J. pękałaby głowa wyłącznie na skutek kaca, gdyby nie jedna kolejka za dużo. Sytuacja wymknęła się spod kontroli – jak stwierdzili, udzielając na policji wyjaśnień.

W pewnym momencie zaczęli go bić. Najpierw pięściami po twarzy, a gdy upadł, posypały się kopniaki. Co jakiś czas przerywali "zabawę", by wypić i porozmawiać. Widok krwi tryskającej z ran Kazimierza J. wywoływał u nich dziką wręcz wesołość. Po czym znów pastwili się nad bezbronnym człowiekiem.

Byli coraz bardziej okrutni i ciągle mieli nowe pomysły. Gdy mężczyzna upadł i nie miał już siły się podnieść, zaciągnęli go w jeszcze gęściejsze zarośla. Tam znowu go kopali po głowie. Potem postanowili rozebrać go do naga. Z niemałym trudem zdjęli z nieprzytomnego, ledwie już żywego i rzężącego mężczyzny ubranie. Rozwiesili je na pobliskim płocie, a następnie każdy z nich oddał na Kazimierza J. mocz.

Spojrzawszy na zegarki, złapali się za głowy. Stanowczo zbyt długo się "zabawiali". Ale już pora się zawijać. Teraz czas na dyskotekę. Nie interesując się losem pobitego mężczyzny, opuścili podwórze, wrócili na chwilę do domów, żeby się przebrać, po czym zadzwonili po kolegów i całą paczką, jak gdyby nic się nie stało, pojechali dwoma samochodami do klubu. Bawili się wyśmienicie do białego świtu.

Nie opuszczały ich dobre humory. Od zbrodni do zatrzymania przez policję żyli na całkowitym luzie. Byli w tym tak dobrzy, że ani ich rodziny, ani znajomi nawet nie pomyślał, że to oni.

 

Żadnych okoliczności łagodzących

Podczas przesłuchania w Prokuraturze Okręgowej w Chełmie Mateusz K., Piotr R. i Arkadiusz K. potwierdzili wyjaśnienia złożone na policji. Swój czyn tłumaczyli nadmiarem alkoholu, młodzieńczą brawurą, niedostateczną wyobraźnią. Jak mantrę powtarzali, że nie zamierzali zabić Kazimierza J. Chcieli go tylko postraszyć, zabawić się kosztem człowieka, który ich śmieszył. Niestety przesadzili, nie docenili siły swoich ciosów.

W 2001 roku Sąd Okręgowy w Lublinie skazał Mateusza K., Piotra R. i Arkadiusza K. na kary po 8 lat pozbawienia wolności za pobicie ze skutkiem śmiertelnym Kazimierza J. Wyrok zaskarżyli obrońcy oskarżonych. Argumentowali, że kary są zbyt surowe dla młodych, dotychczas niekaranych mężczyzn, którzy przyznali się do winy i wyrazili skruchę. W wyniku apelacji obrony sąd uchylił wyroki i skierował je do ponownego rozpatrzenia. W wyniku rewizji skrócono oskarżonym kary do... 11 miesięcy więzienia.

Ponieważ od zatrzymania ich w areszcie śledczym do skazania upłynęło ponad pół roku, Mateusz, Piotr i Arkadiusz mogli zacząć odliczać dni dzielące ich od wyjścia na wolność. Tak się jednak nie stało. Wyrok zaskarżyła z kolei chełmska prokuratura, jako niewspółmiernie niskie do popełnionego przestępstwa. W końcu była to sprawa o pozbawienie życia, a nie kradzież roweru.

Odbył się ponowny proces. Nie doszukano się żadnych okoliczności przemawiających za tak nadzwyczajnym złagodzeniem kar, jak to uczyniono poprzednio.

- Dlaczego go pobiliście? – spytała Mateusza K. podczas rozprawy siostra zabitego mężczyzny.

- Nie wiem, jest mi bardzo przykro i chciałbym panią przeprosić – odpowiedział oskarżony. Tylko tyle miał do powiedzenia. Podobnie jak jego koledzy. Wyrecytowali przeprosiny jak wyuczoną lekcję. Można by pomyśleć, że chodziło o jakąś mało znaczącą niegrzeczność, może o wybicie szyby w oknie...

Za drugim razem Sąd Okręgowy w Lublinie skazał całą trójkę na kary po 7,5 roku pozbawienia wolności. Sąd Apelacyjny utrzymał wyrok w mocy.

Zmieniono personalia.

Czytaj też:

 

 


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
x 20.02.2023 10:27
"...W wyniku rewizji skrócono oskarżonym kary do... 11 miesięcy więzienia..." - ku...."sędzia",który wydaje taki "wyrok" powinien natychmiast zakończyć karierę.Już nie mówię,że 7,5 roku to dużo za zabójstwo,ale 11 miesięcy?

Marian 14.12.2022 13:44
co to jest 7,5 roku za odebranie życia? Tym bardziej pod wpływem alkoholu!

kazio 13.12.2022 11:30
Śmieszne są te wyroki "niezależnych" sądów. Te gnojki powinny dostać minimum po 20 lat

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
News will be here
Reklama
Reklama
News will be here
Reklama