Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama Emka 3.2024 życzenia
Reklama Bank Spółdzielczy

KRWAWY SZLAK ZACZYNAŁ SIĘ W PRZEDPOKOJU... Kryminał Mariusza Gadomskiego

Przyjeżdżajcie, trup! Rozemocjonowany głos w słuchawce zacinał się. Rozmowę co chwilę przerywały trzaski wysłużonej centrali telefonicznej. Z przekazanej informacji wynikało, że popełniono morderstwo. Wieś Wołkowiany w gminie Żmudź. Gospodarstwo przy drodze.
KRWAWY SZLAK ZACZYNAŁ SIĘ W PRZEDPOKOJU... Kryminał Mariusza Gadomskiego

Autor: pixabay/Pexels

Był środek nocy z 28 na 29 lutego 1988 r. Mimo ciemności, krew ostro odcinała się od zaśnieżonej ziemi. Krwawy szlak zaczynał się w przedpokoju, ciągnął się przez podwórze i prowadził na pole. W odległości kilkudziesięciu metrów od obejścia ekipa milicji zobaczyła leżące na śniegu zmasakrowane zwłoki młodej kobiety.

 

Nie było córki i nie było noża

Miała na sobie różową bluzkę i spodnie w podobnym kolorze. Bluzkę od góry do dołu pokrywały rozbryzgi krwi pochodzące z licznych ran ciętych i kłutych. Obok ciała leżały domowe pantofle, a kilka metrów dalej włóczkowa rękawiczka. Zmarła miała na przegubie lewej ręki zegarek. Osłona cyferblatu była pęknięta. Wskazówki zatrzymały się na godzinie 8.50.

Milicyjny lekarz stwierdził zgon 27-letniej Mileny T. na skutek wykrwawienia się w następstwie ciosów zadanych jej ostrym narzędziem w klatkę piersiową i brzuch. Narzędziem zbrodni był długi nóż kuchenny.

- Siedzieliśmy w domu, kończył się dziennik telewizyjny, zaraz miała być prognoza pogody. Wtedy on przyszedł. I zaraz od progu do Mileny z wyzwiskami i pięściami się wyrywał – powiedziała matka zamordowanej kobiety. Rozmawiała z milicją w pokoju. Pod ścianą leżała przewrócona dziecięca kołyska. Na stole napoczęta paczka chrupek, otwarta oranżada, grzechotka i kubek z resztą herbaty. - Coraz głośniej krzyczał. Dzieci się pobudziły. Kazałam mu się wynosić, to złapał z kredensu nóż krojenia do chleba i do mnie. Ledwie odskoczyłam, zaczęłam uciekać...

To było odruchowe. Krystyna B. chciała biec do sąsiadów, ale zaraz za obejściem zawróciła. Przecież w domu została Milena i trójka dzieci! Ruszyła co tchu, niestety nie zdążyła. Krew na podwórku, krew w mieszkaniu. Córki nie było. Nie było też Krzyśka. I nie było noża. W domu opieką dziadka były tylko dzieci. Na  szczęście całe i zdrowe.

Mąż Krystyny B. powiadomił sołtysa i poszli szukać Mileny, Gdy znaleźli ją martwą na polu, powiadomili milicję.

 

Dobrze, że już jesteście

Na wieszaku w sieni domu wisiała zimowa męska czapka-uszanka. Nie była własnością męża gospodyni. Krystyna B. stwierdziła, że należy do Krzysztofa T. zięcia,

- W zimie zawsze w niej chodzi i dzisiaj też przyszedł – powiedziała. Wyszła z funkcjonariuszami milicji na ganek i wskazała polną drogę, na końcu której mieszkał jej zięć po wyprowadzeniu się od nich. Pies tropiący powąchał czapkę i ruszył w tym kierunku. Tam też prowadziły widoczne na śniegu ślady męskiego obuwia dużego rozmiaru, które zabezpieczyła ekipa milicyjna.

Dom był stary i poczerniały, zapadał się w ziemię. Futryny okienne drżały na wietrze. W środku paliło się mdłe światło. Gdy milicja zapukała, drzwi zaraz się otworzyły. W progu stanął mocno zbudowany blondyn około trzydziestki. Wionął alkoholem.

Pierwsze co zrobił na widok umundurowanych funkcjonariuszy, to wyciągnął do nich obie ręce i powiedział, żeby go skuli kajdankami.

- Dobrze, że już jesteście, czekałem na was – w głosie Krzysztofa T. brzmiała ulga. - No zakładajcie mi te bransoletki. Nigdzie nie ucieknę, ale wiem, że tak musi być.

Milicja przewiozła go do siedziby Wojewódzkiego Urzędu Spraw  Wewnętrznych (tak się wtedy oficjalnie nazywała komenda wojewódzka milicji) w Chełmie. Podczas przesłuchania 30-letni Krzysztof T. przyznał się do zabójstwa żony Mileny. Na polecenie prokuratury mężczyzna został aresztowany.

 

Nerwy swoje miał!

Zabójstwo młodej kobiety, matki trójki dzieci, z których najstarsze miało 6 lat, a najmłodsze niespełna pół roku, wywołało w Wołkowianach wstrząsające wrażenie. Milena była fajną, miłą dziewczyną, często się uśmiechała, miała wielu przyjaciół. Tyle jeszcze życia było przed nią. A tu taki straszny koniec! Co się teraz stanie z dziećmi?

Przed siedmioma laty, w burzliwym roku 1981, Milena wyszła za mąż za Krzysztofa T. z tej samej wsi. To było pamiętne wesele. Krótko przed wprowadzeniem stanu wojennego. Brakowało wtedy wszystkiego, w sklepach puste półki, ale z wesela nikt nie wyszedł głodny ani spragniony.

W kilka miesięcy po ślubie Mileny i Krzyśka urodził się Łukasz.  A rok później Szczepan. Żartowano, że jak tak dalej pójdzie to za parę lat skompletują drużynę piłkarską. Jednakże na razie zatrzymali się na dwójce. Chcieli się dorobić.

Zarabiający mąż i zajmująca się domem i dziećmi żona. Taki był 30 lat temu model tradycyjnej wiejskiej rodziny. Jednak Milena i Krzysztof byli nowocześni i oboje poszli do pracy. Milena na telefonistkę na pocztę, bo była po liceum i miała maturę, natomiast Krzysiek z ukończoną zawodówką do klinkierni na fizycznego. 

Ale to głównie on zarabiał. Miał fuchy i obrywy, był sprytny, umiał zakombinować. Kupili sobie dwa telewizory. Chcieli się także budować. Zwłaszcza Krzysiek. Chodziło mu przede wszystkim o to, żeby nie mieszkać na kupie z teściami.

Z ojcem Mileny jeszcze jakoś się dogadywał. Nawet jak poróżnili się np. o pożyczoną bez wiedzy teścia taczkę, to pogodzili się przy kieliszku. Jednakże domem i mężem rządziła teściowa, która była wścibską kobietą, a zięcia traktowała lekceważąco. Wtrącała się do młodych przy każdej okazji: dyktowała na jaki kolor mają pomalować ściany w swoim pokoju, czym powinni a czym nie powinni karmić dzieci, krytykowała, że w niedzielę zamiast iść na poranną mszę, wylegują się do południa, za długo oglądają telewizję.

- Często też na różnych uroczystościach rodzinnych, imieninach, chrztach i tak dalej, chwaliła się przed kumoszkami, jakich to bogatych adoratorów miała Milena zanim wyszła za mnie. I że jaka ona głupia, że wybrała takie zero jak ja... Raz to trzasnąłem talerzem o podłogę i wyszedłem, bo nie mogłem tego słuchać. Jestem człowiek opanowany, ale nerwy swoje mam... - powiedział w trakcie przesłuchania Krzysztof T.

 

Wszystko się zawaliło

Przed dziesięcioma laty Krzysztof T. miał sprawę w sądzie o pobicie mężczyzny. Wcześniej jednak to on został przez niego poturbowany na zabawie tanecznej. Krzysiek nie zgłosił tego na milicję, nie chciał wyjść na kapusia. Załatwił to tak, jak niegdyś się załatwiało takie sprawy. Dorwał mężczyznę w ustronnym miejscu i zadał mu kilka ciosów. Tyle tylko, że nie pięściami, lecz kluczem francuskim. Tamten o mało się nie wykończył. Sąd, uwzględniając okoliczności łagodzące, skazał Krzysztofa na rok odsiadki.

Potem przez wiele lat nie miał problemów z prawem. Niestety wszystko zaczęło się niedawno walić. Chamskie docinki teściowej wcale nie były najgorszą rzeczą. O wiele bardziej bolała go bierność Mileny. Mało bierność! Zauważył, że gdy dochodziło do sprzeczek, jego żona zaczęła brać stronę matki, zamiast murem stać za mężem. Może dlatego tak było, że coraz więcej pił i coraz mniej pieniędzy przynosił do domu po wypłacie. Ale jak tu nie pić, jak człowiek ma taki "miód" w domu?!

Powinien jednak nie pić, albo przynajmniej pić mniej. Po wódce zaczynało mu odbijać, czego kiedyś nie było. Teraz jednak nie potrafił się kontrolować. Nerwy coraz częściej go zawodziły. W czasie rodzinnych kłótni dopuszczał się rękoczynów wobec żony i jej rodziców. Raz tak mocno pchnął teścia, że ten wypadł przez drzwi na ganek i się potłukł. I jeszcze mu groził zabójstwem, choć teść chciał go tylko uspokoić. W ubiegłym roku miał sprawę o znęcanie się. Trafił na sześć miesięcy za kraty.

 

Już nie miał żony ani dzieci

Gdy wyszedł na wolność, dowiedział się, że Milena wystąpiła do sądu o separację małżeństwa. Wyrzucili go z domu, już nie miał tam wstępu. Bronili mu kontaktów z synami. Musiał jednak na nich płacić.

A potem było ciąg samych niedobrych rzeczy. Latem Milena urodziła Agnieszkę. Coś mu się nie zgadzało w obliczeniach. Wychodziło jakby na to, że zaszła w ciążę w czasie jego odsiadki. Czyli mógł nie być ojcem dziewczynki.

- Oczywiście płaciłem alimenty i na nią. Jestem człowiekiem honorowym, a dziecko niczemu nie było winne. Ale drzazga w sercu doskwierała – mówił.

Po wsi chodziły słuchy, że Milena rok temu spotykała się z członkiem ekipy meliorantów. Krzysztof T. chętnie by go dorwał i pokazał co się robi z takimi, co łapią się za cudze żony, ale matka go powstrzymała. Po co ci to – mówiła – prawdy nie dojdziesz, a siedzieć znów pójdziesz.

Dał więc sobie spokój. Wkrótce jednak usłyszał od żony, że wystąpiła do sądu o podwyższenie alimentów. To przecież zrozumiałe, wszystko drożeje, dzieci rosną, należy im się. Nie protestował w sprawie pieniędzy. Poruszył natomiast kwestię swoich kontaktów z synami. Milena zaśmiała mu się w twarz.

- Oni się ciebie boją. Nie chcą widzieć pijanego, wściekłego jak zwierzę ojca, który bije ich matkę  - powiedziała. - Spróbuj tylko nas nachodzić, to milicję wezwę!

 

Ogarnął go amok

Niepotrzebnie więc chodził do nich wtedy 28 lutego. Ale to była niedziela, a niedziela jest dla rodziny. Niepotrzebnie wcześniej pił, zwłaszcza, że miał kaca po sobocie. 

Oglądał w telewizji zakończenie Zimowych Igrzysk Olimpijskich w Calgary. Odbiornik strasznie śnieżył i niewiele było widać na ekranie. Zniechęcony poszedł do kolegi. Wypili ponad litr wina domowej roboty. Dobre, porzeczkowe, ale mało. Kolega więcej nie miał. We wsi był jednak sklep. Trzynasta dawno minęła, więc dokupili jeszcze dwa wina. Już nie takie dobre, zwykłe jabole. A potem na pożegnanie jeszcze jedno.

Zapadł już mrok. Krzysztof T. wracał do domu, ale naraz nabrał ochoty, by odwiedzić dzieci. Tak go naszło. Owszem, trochę dziś wypił, ale pijany żadną miarą się nie czuł. Milena i jej matka były jednak innego zdania. Kazały mu iść precz. Nie pozwoliły mu nawet na chwilę zobaczyć dzieci.

Zdenerwował się. Wszystko się w nim gotowało. Zaczął obrzucać je wyzwiskami: małpy, zdziry, oszustki i jeszcze gorzej. Możliwe, że je szarpał. Później wszystko było przez teściową. Jak go próbowała wypchnąć z mieszkania, sięgnął do kredensu, gdzie leżał nóż do chleba. Tak go tylko wziął, bez zamiaru użycia. Jednak teściowa zaczęła krzyczeć, wybiegła z domu.

Wciąż ściskał w dłoni nóż. Spojrzał Milenie w oczy i dostrzegł w nich wstręt, odrazę. I wtedy ogarnął go amok. Zamierzył się nożem na żonę i byłby zadał jej cios już w mieszkaniu, ale z drugiego pokoju wybiegł teść i go powstrzymał. Milena wykorzystała tę chwilę i uciekła. Ruszył za nią. Teść nie mógł już jej obronić, bo musiał zostać w domu z dziećmi.

Dopadł ją na polu. W domowych kapciach źle jej było biec. Upadła, pochylił się nad nią i zaczął jej zadawać cios za ciosem. Ile ich było – nie liczył.

W 1989 r. Sąd Wojewódzki w Lublinie skazał Krzysztofa T. na 15 lat więzienia za zabójstwo żony. Prawną opiekę nad ich dziećmi uzyskali rodzice Mileny T.


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
zadumany 28.09.2022 19:21
Odsiedział zapewne 10-12 lat czyli ok 2000 roku wyszedł. Jakie były jego dalsze losy? czy zdołał jakoś odbudować swoje życie przerwane bezsensowną zbrodnią i wyrokiem?

Reklamabaner reklamowy
Reklama
Reklama
Reklama