Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama baner reklamowy
Reklama Stachniuk Optyk

CUDOTWÓRCA Z CHEŁMA ZNANY W CAŁEJ EUROPIE. Aferzysta i szarlatan z Hotelu Polskiego

Anons brzmiał osobliwie. „Czem był dawniej w rodzinie spowiednik — tem obecnie stał się lekarz. Zarówno w chorobach duszy, jak i niedomogach ciała śpieszcie do mnie rzesze spragnione zdrowia i uspokojenia duszy”. Dziś takie słowa wywołałyby lekceważący uśmiech. Przed stu laty działały na wyobraźnię. Ich autorem był głośny aferzysta, szarlatan i oszust, znany ze swoich „dokonań” w całej Europie. Tak się złożyło, że pochodził z Chełma.
CUDOTWÓRCA Z CHEŁMA ZNANY W CAŁEJ EUROPIE. Aferzysta i szarlatan z Hotelu Polskiego

Jego historia jest zadziwiająco podobna do losów Franka Abnegagale'a, o którym Steven Spielberg nakręcił film „Złap mnie, jeśli potrafisz” z Leonardem Di Caprio w roli głównej.

Każdą chorobę wyleczy...

Pewnego wrześniowego dnia 1925 r. z pociągu na dworcu głównym w Chełmie wysiadł dystyngowany mężczyzna w wieku około 35 lat. Wyróżniał się spośród podróżnych eleganckim, drogim ubiorem i staranną mową z lekkim cudzoziemskim nalotem.

Poszukał dorożki i zajął w niej miejsce. Tragarze zajęli się bagażem wytwornego dżentelmena. Spytał o najlepszy hotel w mieście, a dryndziarz polecił mu filię Hotelu Polskiego na Lubelskiej, vis a vis kina Oaza.

- Może być, jeźdźmy – zadysponował. Po drodze uważnie przyglądał się chełmskim ulicom i mijanym przechodniom. Na jego wargach błąkał się tajemniczy uśmiech. W hotelu wynajął apartament na nazwisko Aleksander baron de Burdze. Zapłacił za miesiąc z góry.

Czytaj też:  Gm. Ruda-Huta. Podejrzani o podpalenia zatrzymani! Jeden z nich to miejscowy ochotnik

Po mieście szybko rozniosły się wieści o tajemniczym arystokracie z Hotelu Polskiego. Zastanawiano się, w jakim celu człowiek niewątpliwie światowy przyjechał do prowincjonalnego Chełma, gdzie tak niewiele się dzieje. Wyglądał na majętnego, może zamierzał zainwestować tu jakiś kapitał, ożywić tę senną mieścinę? A może chodziło o miłość? Taki przystojny mężczyzna na pewno rozkochał w sobie wiele kobiet.

Aleksander de Burdze nie wystawił ciekawości chełmian na długą próbę. Po kilku dniach otworzył w pokoju hotelowym gabinet lekarski. I to jaki! Na wydrukowanych ulotkach przedstawiał się jako doktor medycyny, który kształcił się w najlepszych europejskich uniwersytetach i cieszył się poważaniem najwyższych sfer. Zapewniał, że dzięki wiedzy i nabytej praktyce, każdą chorobę wyleczy za niewygórowaną opłatą, którą przeznaczy nie na własne potrzeby – jako że pieniędzy ma dość – lecz na badania naukowe.

Już pierwszego dnia kolejka do gabinetu zakręcała na schodach Hotelu Polskiego. Przyszły głównie żony prominentnych urzędników i majętnych przedsiębiorców. Wychodziły oczarowane „panem doktorem”, który w przeciwieństwie do miejscowych, zabieganych lekarzy miał czas każdej wysłuchać i udzielić mądrej porady. Tak samo było w kolejnych dniach. Każdego też dnia „cudotwórca medycyny”, jak o nim mówiono, wzbogacał się o sumy pieniędzy niewyobrażalne dla zwykłego, szarego człowieka...

Policja wyprowadziła go w kajdankach

Ale oprócz zachwytów, były też głosy krytyczne. De Burdze leczył bowiem dziwnymi metodami. Głównie dobrym słowem i autosugestią. Ordynował mikstury, o których nie słyszano w żadnej aptece. Ktoś dociekliwy oddał buteleczkę z tajemniczą zawartością do analizy chemicznej, która wykazała, że jest to najzwyklejsza woda z niewielkim dodatkiem soli kuchennej. Cóż z tego, że po kropelkach globus histericus ustąpił jak ręką odjął, skoro po dwóch dniach nastąpił nawrót...

Głosów zdrowego rozsądku było jednak zdecydowanie mniej niż bezmyślnej wiary w cudowną moc wody z solą i gładką mowę rzekomego barona. Ludzie ostro gromili tych, którzy ośmielali się nie podzielać ich poglądów. - Jakież to niskie i podłe - utyskiwali. - Zniszczyć, oczernić człowieka, bo coś mu się udało...

Nie zawsze jednak większość ma rację. Oto pewnego dnia przybyłych po poradę pacjentów czekała przykra niespodzianka. Gabinet był zamknięty, z drzwi zdjęto tabliczkę z godzinami przyjęć, a po „doktorze” nie było śladu. Portier opowiadał straszne rzeczy: w nocy przyjechała do hotelu policja i aresztowała pana de Burdze. Wyprowadzili go w kajdankach.

Aleksander Burdze nie był ani baronem ani lekarzem, lecz sprytnym szarlatanem, żerującym na ludzkiej głupocie. Kilka razy siedział w więzieniu za oszustwa. Ostatnio, w Warszawie, posługując się sfałszowanym dyplomem ukończenia studiów medycznych, otworzył gabinet ginekologiczny. Tak leczył kobietę w ciąży, że doprowadził ją do śmierci. Ponieważ był ścigany przez policję, uciekł do Chełma, zaszył się w Hotelu Polskim i żeby z czegoś żyć, znowu zaczął się bawić w lekarza. Robił to od lat...

Mistrz kamuflażu

Aleksander Burdze urodził się w 1886 roku w Chełmie w ubogiej rodzinie. Gdy „praktykował” w pokoju hotelowym, znaleźli się ludzie, powątpiewający w jego arystokratyczne pochodzenie. Oto bowiem żył w Chełmie żebrak o takim nazwisku. Czy to aby nie jakaś rodzina? - zastanawiano się.

Teraz się okazało, że to jak najbardziej rodzina. I to bliska. Oszust był synem owego żebraka, aczkolwiek można się domyślać, że wolał nikomu o tym nie wspominać. W czasie kilkutygodniowego nader „owocnego” pobytu w Chełmie, podczas którego naciągnął naiwnych ludzi na znaczne sumy pieniędzy, ani razu nie odwiedził ojca, w ogóle nie interesował się jego losem.

Burdze nie był prymitywnym wydrwigroszem, którego zadowalały oszustwa na małą skalę, lecz aferzystą najwyższej próby. Gdyby żył kilkadziesiąt lat później, niewątpliwie mógłby grać w jednej drużynie ze wspomnianym Frankiem Abnegale'm lub Piotrem O. z Biłgoraja, który naciągnął na ogromne pieniądze słynnego brazylijskiego piłkarza Romario. Chociaż Aleksander Burdze nie pochodził z wysokiego rodu i nie kończył żadnych studiów, to manierami zawstydzał niejednego księcia krwi, a po francusku, angielsku i rosyjsku posługiwał się z taką swadą, jakby był obywatelem tych krajów. Miał też naturalny talent aktorski, dzięki któremu wcielał się w dyplomowanych lekarzy i przedstawicieli magnackich rodów.

Za czasów carskich przebywał w Rosji, gdzie wielokrotnie posługiwał się sfałszowanymi dokumentami. Udawał m.in. wysokiego funkcjonariusza policji, francuskiego hrabiego, członka belgijskiego korpusu dyplomatycznego, studenta instytutu elektrotechnicznego. Otwierało mu to drzwi do bogatych i ustosunkowanych osób, które pod rozmaitym pretekstem naciągał na pieniądze.

Od czasu do czasu wpadał w ręce policji i lądował za kratami. Przeważnie jednak na niezbyt długo. Przestępstwa, których się dopuszczał nie kwalifikowano bowiem jako czynów o dużej szkodliwości, zaś ujmujący sposób bycia oskarżonego niewątpliwe działał na jego korzyść. W rezultacie dostawał kilka, rzadziej kilkanaście miesięcy więzienia, co go nie tylko nie odwodziło od oszustw, ale wręcz zachęcało do popełniania kolejnych, coraz bardziej wyrafinowanych.

Nie odróżniał skalpela od lancetu

Po raz pierwszy w rolę lekarza wcielił się w czasie I wojny światowej. Burdze służył w serbskiej armii. Ponieważ nie uśmiechało mu się ginąć na froncie, po otrzymaniu przydziału mobilizacyjnego, przedstawił w dowództwie sfałszowany dyplom ukończenia studiów medycznych w Moskwie. Niebawem z rozkazu ministra wojny został przyjęty do szpitala polowego księcia Aleksandra w Salonikach w charakterze młodszego lekarza...

Wkrótce jednak personel medyczny zorientował się, że ich nowy kolega nie odróżnia skalpela od lancetu, a na widok krwi robi się blady, jakby miał za chwilę zemdleć. Przyjrzano się dokładnie jego dyplomowi lekarskiemu i odkryto fałszerstwo. Burdze musiał w szybkim tempie się ewakuować.

Potem był lekarzem na francuskim okręcie wojennym. Oszukany przez niego kapitan tak się wściekł, że o mało nie kazał wyrzucić go za burtę. Po tych wpadkach oszust zrozumiał, że nawet najlepiej podrobiony dokument ukończenia studiów, i najgładsze maniery nie wystarczą, by wiarygodnie udawać lekarza i czerpać z tego zyski.

Postanowił przyuczyć się trochę do zawodu. W jaki sposób, nie wiadomo, aczkolwiek po kilku miesiącach posiadł już podstawową wiedzę, która wystarczyła, by w różnych miejscowościach we Francji praktykować jako doświadczony medyk. Chociaż stosował te same metody „leczenia”, jak kilka lat później w Chełmie, to cieszył się uznaniem pacjentów. Jednak popełniał coraz więcej błędów, rosła liczba skarg na „pana doktora” aż w końcu powinęła mu się noga, został zdemaskowany przez policję i miał okazję przekonać się, czy francuskie więzienia różnią się od rosyjskich.

W grudniu 1919 r. po wyjściu na wolność, zgłosił się do attache wojskowego przy polskim poselstwie w Paryżu rotmistrza Wacława Girzyńskiego. Podając się za barona Aleksandra de Burdze, doktora medycyny z dużym doświadczeniem zawodowym w różnych specjalnościach, poprosił o przyjęcie do polskiej armii w randze lekarza majora I klasy.

Chodziło mu o powrót do Polski i odpowiednie rekomendacje, by prowadzić oszukańczy proceder w rodzinnym kraju. Poszło gładko; rotmistrz Girzyński skierował go do odpowiedniego departamentu, gdzie ułatwiono mu wyjazd do Warszawy przez Kolonię i wypłacono na poczet żołdu 400 franków.

W stolicy Polski zgłosił się do właściwej władzy. Urzędnik bardzo wnikliwie przeglądał jego dyplom ukończenia studiów medycznych. Podejrzewał, że dokument nie jest autentyczny i poprosił o konsultację kolegę, który był tego samego zdania. Przeciwko Burdzemu wszczęto śledztwo. Wyszły na jaw wszystkie jego przestępcze dokonania

Przez kilka lat było o nim cicho. Jednak natura ciągnie wilka do lasu. W prasie znowu zaczęły się pojawiać anonse o „doświadczonym doktorze, który za zupełnie niewygórowaną cenę, pomoże wyleczyć każdą chorobę”.

Konstrukcja psychiczna notorycznego oszusta jest dość szczególna. Tak bardzo zatraca się w udawaniu kogoś, kim nie jest, że po pewnym czasie nie musi już udawać, bo wierzy, że stał się wykreowaną przez siebie postacią...

Oblał egzamin i tyle go widziano...

Burdze wychodził z założenia, że połową sukcesu jest bezczelność. Udał się więc do instytucji, której – wydawać by się mogło – powinien unikać jak ognia. Było to ministerstwo zdrowia. Dobrze podrobiony dyplom lekarski i odpowiednio umotywowana prośba o wydanie pozwolenia na prowadzenie w Warszawie praktyki ginekologicznej, zrobiły swoje. Niestety, w wyniku niewiedzy „pana doktora” i niefrasobliwości urzędników ministerialnych kobieta straciła życie.

Po aresztowaniu w Chełmie Burdze został odstawiony do Warszawy, do dyspozycji sądu. Wyglądało na to, że wreszcie dosięgnie go surowa kara. Ponieważ aferzysta, na przekór faktom, wmawiał w toku śledztwa, że ukończył studia medyczne, a posługiwał się sfałszowanym dyplomem lekarskim, gdyż ten autentyczny zaginął w czasie wojny, poddano go badaniu, które miało zweryfikować jego wiedzę medyczną. Burdze poległ z kretesem na tym egzaminie.

Opinia profesora medycyny sądowej Wiktora Grzywo-Dąbrowskiego była dla niego miażdżąca. Profesor stwierdził, że „mało prawdopodobne jest, aby Burdze był kiedykolwiek lekarzem: wiadomości jego z zakresu anatomji i fizjologji nie odpowiadają wiadomościom człowieka przeciętnie inteligentnego w ogóle, nie mówiąc już o wiadomościach z dziedziny medycyny”.

W trakcie trwania dochodzenia oszust, tłumacząc się złym stanem zdrowia, zabiegał o wypuszczenie go na wolność. Sąd Okręgowy w Warszawie nie zgodził się. W tej sytuacji Burdze zwrócił się do sądu wyższej instancji, który po zapłaceniu przez podejrzanego wysokiej kaucji pieniężnej, uległ jego prośbie. Burdze obiecał stawiać się na każde wezwanie, ale gdy tylko wyszedł z aresztu wyjechał z Warszawy i tyle go widziano...

Czytaj także:

 


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
Reklama
Reklama
Reklama
Reklamabaner reklamowy
KOMENTARZE
Reklama
Reklama
Reklama