Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
Reklama Bank Spółdzielczy

Pow. chełmski. Dlaczego dziewczyna z sąsiedztwa zamordowała siedmioletnią Julkę?

Nie żyła od kilku godzin. Na jej szyi widniała pręga od uduszenia. Ciało i letnia sukienka były pokryte szlamem rzecznym...
Pow. chełmski. Dlaczego dziewczyna z sąsiedztwa zamordowała siedmioletnią Julkę?

Źródło: Pixabay

Zabójcy dzieci budzą odrazę. Tak naprawdę żadne okoliczności nie usprawiedliwiają ohydy takich czynów. W tym przypadku szok i wstręt były w dwójnasób większe, gdyż bestialska zbrodnia została popełniona bez racjonalnego powodu.

MARIUSZ GADOMSKI przypomina wstrząsającą historię sprzed lat...

U dziadków na wsi

Helena i Władysław D. prowadzili gospodarstwo rolne we wsi Zastawie w powiecie chełmskim. Oboje dobiegali sześćdziesiątki. Mieli dorosłą już córkę Bożenę, która wraz z mężem i trojgiem dzieci mieszkała w Chełmie. Całą rodziną często odwiedzali dziadków, spędzali u nich weekendy i wakacje.

Okolica sprzyjała letniemu wypoczynkowi. Lasy, łąki, woda, zdrowe powietrze. Charakterystycznym widokiem były (i nadal są) liczne  kapliczki przydrożne. Dzieci uwielbiały przyjeżdżać na wieś. Mogły się tu wybawić za wszystkie czasy.

Wakacje w 1970 r. zaczęły się jak zwykle od tłumów urlopowiczów na dworcach kolejowych. Po niedawnych spadkach temperatury nawet do 10 stopni w dzień słońce wreszcie zaświeciło i zrobiło się upalnie. Kasia, Piotrek i Julka przyjechali wraz z rodzicami do dziadków w Zastawiu w ostatnią czerwcową sobotę. Piotrek zaraz poszedł z kolegami grać w piłkę, a dziewczynki kibicowały. Zaledwie kilka dni wcześniej w finałowym meczu Mundialu w Meksyku, Brazylia rozgromiła Czechosłowację 4 do 1. Każdy z chłopaków marzył o takiej technice, jaką czarował przeciwników na boisku ówczesny król futbolu Pele.

Po meczu dzieci wybrały się na spacer do lasu. Były na tyle odpowiedzialne i posłuszne, że rodzice nie musieli ich non stop pilnować. Po wszystkich atrakcjach dnia poszły spać bez słowa protestu. W mieście byłoby to niemożliwe.

Mogła zabłądzić

Nazajutrz od samego rana znowu miały moc zabawy. Wpadały do domu jak po ogień, tylko po to, żeby coś w pośpiechu przełknąć i po chwili znowu gdzieś pędziły. Umorusane od stóp do głów, ale szczęśliwe i radosne.

W tym zamieszaniu dopiero po kilku godzinach zauważono, że  zawieruszyła się siedmioletnia Julka. Rodzeństwo nie miało pojęcia, gdzie się podziała. Piotrek wzruszył niecierpliwie ramionami. Nie był przecież niańką młodszej siostry. Kasia przypomniała sobie, że widziała ją bawiącą się na łące kilka metrów od domu.

- Chciała iść do lasu, ale ja wolałam pójść babcią do kurnika. To było rano, jeszcze przed obiadem. Potem już jej nie widziałam – powiedziała dziewczynka.

Cała rodzina zaczęła jej szukać. Obeszli wieś, pytali sąsiadów, zaglądali do budynków gospodarskich w każdym obejściu. Nikt jednak nic nie wiedział o Julce. Owszem, widziano ją poprzedniego dnia z rodzeństwem i dziećmi z Zastawia, ale dziś niestety nie. Może wywędrowała gdzieś dalej?

Matka dziewczynki obawiała się, że mała poszła sama do lasu. Przecież chciała iść, prosiła Kasi, żeby jej towarzyszyła. Albo zabłądziła, albo coś jej się stało. Mogła na przykład upaść i skręcić nogę lub rękę. Albo wydarzyło się coś jeszcze gorszego. Na Lubelszczyźnie odnotowywano pierwsze tego lata przypadki utonięć podczas kąpieli. A przez las przepływała Lepitucha. Rzeka wyglądała dość niewinnie, ale małe dziecko, nieumiejące pływać, mogło się w niej utopić. Rodzice nie przypuszczali, żeby Julka poszła sama się kąpać. Mogła natomiast zbłądzić na bagnach. Grunt był zdradliwy; już nie jeden ugrzązł tam na wieki...

Sina pręga na szyi

Trzeba było iść do lasu i tam jej poszukać. Wielu mieszkańców Zastawia zaoferowało zrozpaczonym rodzicom pomoc. Kto tylko mógł, odkładał inne zajęcia i szedł do lasu szukać dziecka. Wyruszono pod wieczór. Spodziewając się, że poszukiwania długo potrwają, zabrano latarki i zapasy wody na drogę. O zaginięciu dziewczynki powiadomiono równocześnie posterunek Milicji Obywatelskiej w pobliskim Sawinie.

Licząca kilkadziesiąt osób grupa przetrząsała kompleks leśny, który rozciągał się na wiele kilometrów wzdłuż i wszerz. Zaglądano w zarośla, do rowów, sprawdzano brzeg Lepituchy. Czas mijał, ale wciąż nie natrafiono na najmniejszy ślad zaginionej Julki.

Dopiero po kilku godzinach, gdy było już całkiem ciemno, ktoś w świetle latarki zobaczył jaśniejszy kształt. Dziewczynka leżała na boku w zaroślach po drugiej stronie rzeki w miejscu oddalonym o 6 kilometrów od domu dziadków. Ludzie mieli jeszcze nadzieję, że dziecko jedynie przysnęło. Kiedy jednak podeszli bliżej, musieli się zmierzyć ze straszliwą prawdę. Siedmiolatka nie żyła. Jej ciało zdążyło już ostygnąć. Nie miała żadnych ran otwartych. W oczy rzucała się natomiast sina pręga na szyi dziewczynki.

Było coś jeszcze, co zwróciło uwagę ludzi. Całe ciało dziewczynki, łącznie z włosami i sukienką, którą miała na sobie, oblepiało błoto i wodorosty.

Dlaczego leżała w wodzie?

Ściągnięto w trybie pilnym ekipę milicji z Komendy Powiatowej w Chełmie. Przybyli też prokurator i lekarz. Technicy zabezpieczający ślady uwijali się jak w ukropie. Spisywano zeznania świadków, którzy znaleźli ciało dziewczynki. Patolog po przeprowadzeniu oględzin zwłok i po wstępnych badaniach stwierdził, że przyczyną zgonu 7-letniej Julii K. było uduszenie gwałtowne. Sprawca posłużył się grubym sznurem lub linką.

Diagnoza lekarza nie zaskoczyła milicji. Pręga na szyi nie mogła świadczyć o niczym innym jak o uduszeniu. Z kolei ślady błota oblepiającego ciało i ubranie sugerowały, że dziewczynka leżała w wodzie. Zapewne została wepchnięta lub wrzucona do rzeki. Nie wiadomo jednak, po co sprawca to zrobił. Odpadała hipoteza, że morderca zamierzał utopić Julkę, ale później z jakiejś przyczyny (może nie mógł sobie z tym poradzić) wyciągnął ją na brzeg i tam udusił. Musiał od początku wiedzieć, że użyje sznura i mieć go przy sobie, bo trudno było uwierzyć, że przez przypadek znalazł narzędzie zbrodni w lesie.

Jednak najważniejsze pytania brzmiały: kto zabił dziecko i z jakich powodów sprawca poważył się na coś tak ohydnego. Podejrzewano, że zabójcą jest osoba miejscowa. Całą rodzinę K. dość dobrze znano w Zastawiu. Nie mieli tu wrogów. Ich dzieci bawiły się z rówieśnikami. Nie zadzierały nosa, że mieszkają w mieście, a ich koledzy i koleżanki w małej wiosce.

Milicja wiedziała jednak z doświadczenia, że pozornie poprawne stosunki międzyludzkie często są fasadą, za którą kryją się wrogość i nienawiść. Śledczy w rozmowach z mieszkańcami Zastawia starali się wyczuć jakąś fałszywą nutę, zadając im również pytania niezwiązane bezpośrednio z tragicznym zdarzeniem.

Pierwsze kłamstwo sąsiadki

Jedną z przesłuchiwanych osób była Marzena H., 28-letnia córka najbliższych sąsiadów Heleny i Władysława D. Mało komunikatywna dziewczyna oświadczyła, że nie ma zielonego pojęcia, kto mógł zabić małą Julkę. Nic na ten temat nie wie, bo całą niedzielę przesiedziała w domu, wychodząc tylko parę razy na chwilę na podwórko.

Wywiadowcom milicji nie spodobała się jej odpowiedź. Bynajmniej nie dlatego, że dzień był zbyt piękny na to, żeby spędzić go w domu. Marzena H. okłamała ich, a oni o tym wiedzieli. Wcześniej rozmawiali z jej matką. Kobiecina, roniąc łzy z powodu tragicznej śmierci wnuczki sąsiadów, nie omieszkała pożalić się milicji na ciężkie życie wiejskiej gospodyni.

- Wszystko na mojej głowie. Niedzielny obiad, obrządek - jęczała. - A córka nawet palcem nie kiwnie, by pomóc schorowanej matce. Jak poszła gdzieś rano, to wróciła dopiero przed wieczorem...

Marzena H. chyba dostrzegła coś w spojrzeniach milicjantów, bo po chwili "przypomniała" sobie, że jednak wychodziła na spacer. Człowiek musi czasami trochę się przewietrzyć...

- Jasne – odparł przyjaznym tonem jeden z wywiadowców. - A gdzie pani była na tym spacerze? Może w lesie lub nad rzeką?

- Nie, nie w lesie i nie nad rzeką – zaprzeczyła, blada i wystraszona. - Dlaczego niby miałabym tam chodzić?

Milicjant posłał dziewczynie promienny uśmiech i zapewnił ją, że nie miał na myśli nic złego. Tak tylko zapytał. Jego kolega w lot wszystko zrozumiał. Trzeba będzie dokładnie sprawdzić tę kobietę.

Zeznanie wędkarzy

Zanim na dobre zabrano się za to, na milicję zgłosili się dwaj mężczyźni i oświadczyli, że mają do przekazania ważne informacje w sprawie morderstwa małej dziewczynki, znalezionej nad rzeką pod Zastawiem. Zeznania Stanisława M. i Ryszarda L. okazały się kluczowe dla śledztwa.

Obaj byli zapalonymi wędkarzami. W niedzielę 28 czerwca 1970 r. wybrali się nad Lepituchę, bo podobno w okolicy Sawina brały karasie i szczupaki. Siedząc z wędkami przy brzegu rzeki, zobaczyli  młodą kobietę, brodzącą po pas w wodzie. Dzień był słoneczny i wręcz upalny, wiele osób chłodziło się, zażywając kąpieli. Wędkarzy zdziwiło jednak, że dziewczyna jest kompletnie ubrana w bluzkę i spódnicę. Nawet buty miała na nogach. Wpatrywała się w nurt, jakby czegoś pod nim szukała. W pewnym momencie, odwróciwszy głowę, zauważyła wędkarzy i spłoszona wybiegła na brzeg, rozchlapując wodę. Była cała mokra. Nie zdjęła jednak ubrania, żeby je wysuszyć, tylko szybko pobiegła do lasu.

Stanisław M. i Ryszard L. podali jej rysopis. Wiek około 30 lat, mocna sylwetka, ciemne włosy. Całkiem przystojna, ale w jej spojrzeniu było coś mrocznego. Rysopis jak ulał pasował do Marzeny H. Świadkowie rozpoznali ją po okazaniu. Została aresztowana, a prokurator postawił jej zarzut zabójstwa Julii K. Podczas krzyżowego ognia pytań dziewczyna przyznała się do zbrodni i opowiedziała, w jakich okolicznościach udusiła wnuczkę sąsiadów.

Do małej nic nie miała. Nawet ją lubiła. Nosiła w sobie uraz do Władysława i Heleny D. Prokuratura nie ujawniła, o co dokładnie chodziło, wiadomo tylko, że było to związane z jakąś błahą sprawą sprzed wielu lat. Czując się skrzywdzona, postanowiła się na nich zemścić.

Na jagody

Sąsiadom nie była w stanie zrobić nic złego. Wybrała więc na ofiarę ich wnuczkę, którą bardzo kochali. Okazja nadarzyła się w niedzielę. Widziała, jak Julka bawi się za domem i słyszała, że siostra jej odmówiła, gdy poprosiła ją, żeby poszła z nią do lasu. Wzięła ze strychu sznur do suszenia bielizny, schowała go pod bluzkę i powiedziała do Julki, że idzie do lasu na jagody.

- Jak chcesz, to możesz pójść ze mną – zaproponowała. Dziewczynka ją znała i nie wyczuła z jej strony złych zamiarów. Pod pozorem szukania dorodnych jagód, zaprowadziła małą w pobliże Lepietuchy. Tam nikogo nie było. Zagadując ją, sięgnęła po sznur. W jednej chwili założyła jej postronek na szyję i mocno zacisnęła pętlę. Puściła po minucie. Zastanawiała się, gdzie ukryć zwłoki. Najpierw zdecydowała się wrzucić je do rzeki. Zrobiła to, ale ciało nie poszło na dno. Wyciągnęła je z powrotem i postanowiła znaleźć inną kryjówkę. Wolała, żeby zbrodnia nie została za szybko odkryta. Wybrała zarośla przy brzegu.

Chciała już wracać do domu, ale spostrzegła, że małej spadły w wodzie sandałki. Poszła ich szukać, ale nie trwało to długo, bo pojawili się wędkarze, którzy ją zobaczyli. Musiała uciekać.

Poczucie krzywdy Marzeny H. było urojone. Nikt inny o nim nie wiedział. Rodzice dziewczyny i dziadkowie Julki żyli w najlepszej zgodzie. Marzena H. została skierowana do szpitala psychiatrycznego na badania. Biegli stwierdzili u niej pewne anomalia charakterologiczne, uznali jednak, że może odpowiadać za zabójstwo. Proces odbył się na początku 1971 r. Sąd Wojewódzki w Lublinie skazał Marzenę H. na karę 25 lat więzienia.

Czytaj też inne prawdziwe wstrząsające historie opisane przez Mariusza Gadomskiego:

Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
Sebiks 16.04.2023 08:41
Chodziło o błahą sprawę, a prokuratura nie chciała powiedzieć o jaką? Zapewne.

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama