Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
Reklama baner reklamowy

Nasz człowiek z Finlandii

Jan Dobrowolski dzieciństwo i młodość spędził w Woli Uhruskiej, naukę po podstawówce kontynuował w I LO w Chełmie, potem wyjechał na studia do Warszawy. Spokój i szczęście odnalazł w Finlandii. Dziś ma 76 lat, choć czuje się, jakby niedawno zdawał maturę. W Skandynawii spędził większość swojego życia, ale wciąż lubi wracać w rodzinne strony...
Nasz człowiek z Finlandii

We wrześniu odbył kolejną sentymentalną podróż do Polski, do rodzinnej Woli Uhruskiej, gdzie spotyka się z przyjaciółmi w legendarnym zajeździe Gibson i oczywiście do Chełma, gdzie chodził do liceum i uczył się grać na akordeonie. Z życzliwością wspomina swojego nauczyciela instrumentu - ówczesny akordeonowy autorytet - Czesława Popielnickiego. W kolejnej podróży do rodzinnego kraju towarzyszyła mu przyjaciółka Helena, Finka, którą pokochał na zabój, będąc już na emeryturze. Jest nauczycielką, pracuje z dziećmi niepełnosprawnymi.

Choć Jan Dobrowolski w Finlandii mieszka od 45 lat, nie zapomniał języka polskiego. Znakomicie mówi też po fińsku. Jego nieodłącznym atrybutem jest akordeon. Grywa na nim wszędzie tam, gdzie ma na to ochotę. Muzyka jest nie tylko jego pasją, ale też sposobem na zarabianie pieniędzy i spełnianie się twórczo...

Nowe życie

Finlandia to kraj wyjątkowy pod wieloma względami. Powszechnie panuje opinia, że Finowie są raczej spokojni, zamknięci w sobie, małomówni, a nawet melancholijni. Trudno się nawet temu dziwić, skoro jest tam przeważnie zimno, ciemno i wszędzie daleko. A jednak, jak przekonuje pan Jan, Finowie potrafią być też bardzo rozrywkowi, kochają muzykę, swoje legendy i taniec...

Jan Dobrowolski wyjechał po maturze do Warszawy, aby studiować muzykologię. Lata 70. - jak wspomina - był to okres, kiedy wielu muzyków szukało szczęścia za granicami kraju. A że środowisko prężnie działało, nie trzeba było zbytnio się wysilać. I tak nasz rozmówca wyjechał z zespołem do Finlandii, aby grać w restauracjach.

- Wyglądało to trochę tak jak trasa koncertowa. Najpierw graliśmy w jednej miejscowości, potem jechaliśmy do kolejnej. I tak poznawało się kraj, zawiązywało znajomości, przyjaźnie. Jedyny minus tego grania to sale zadymione od papierosów. Paliło się w lokalach, trudno było wytrzymać przez pół nocy, wdychając dym - wspomina nasz rozmówca.

Po półtora roku od przyjazdu pewien znajomy Fin zaproponował mu pracę w miejscowym domu kultury, gdzie potrzebowano nauczyciela muzyki. To była szansa na stabilizację.

- Zadeklarowałem, że przyjmuję tę posadę. W Polsce wyrobiłem wizę i wróciłem - opowiada Dobrowolski. - Miałem motywację, aby dalej się rozwijać i intensywnie uczyć języka fińskiego. Przyznaję, że jest trudny, a świadomość, że posługuje się nim jednak niewiele osób, około 5 milionów, nie napawała optymizmem. Jednak nie miałem wyjścia, podjąłem to wyzwanie.

Wszystko było tam inne. Inne wyznanie - luterańskie, inne zwyczaje i inna kuchnia. W menu narodowym królują bowiem zapiekanki, ryby i klopsy.

- Mimo to moim celem było wtedy zostać w Finlandii. Nie chciałem wracać do Polski, to nie był dobry czas na powroty - podkreśla. - Nie miałem głowy do biznesu, kochałem muzykę, więc to było dla mnie idealne rozwiązanie.

W domu kultury pracował do emerytury. Choć z graniem nigdy się nie rozstał, bo jak mówi, to byłoby wbrew naturze. W międzyczasie ożenił się z Rosjanką z Petersburga. Urodziło mu się dwoje dzieci: córka i syn. Niestety, żadne z nich nie jest muzykiem, nad czym ojciec bardzo ubolewa. Z ich matką rozstał się niedawno, będąc już na emeryturze. Oboje stwierdzili, że nic ich już nie łączy. W głowie Janowi zawróciła Helena, wielka miłośniczka utworów Fryderyka Chopina. 

Walce, polki i mazurki

Finowie, choć pozornie zdystansowani i smutni, lubią spędzać czas na potańcówkach, gdzie kapele grają na żywo. Uśmiechy nie schodzą im wtedy z twarzy. Na dużych tego typu imprezach grywają nawet po trzy orkiestry, na zmianę. A tłum tańczy prawie do białego rana. W takim towarzystwie Jan czuje się jak przysłowiowa ryba w wodzie.

- Gramy walce, fokstroty, polki, mazurki. Wszystko odbywa się w specjalnych salach tanecznych, z drewnianą podłogą, w których jest też bufet i szatnia - opowiada Dobrowolski - Dobry zespół to taki, w którego składzie jest akordeon. To narodowy instrument Finlandii.

Innym instrumentem narodowym są kantele. Mityczne powstanie tego instrumentu opisuje epopeja ludowa Kalevala. Według niej wynalazcą kantele był heros Väinämöinen. Do budowy korpusu użył kości renifera, na szczękach szczupaka umocował struny, które z kolei pochodziły z ogona konia należącego do demona Hiisi.

Dowodem na to, że muzyka nie zna granic, jest popularna także w Finlandii melodia piosenki "Dziś do Ciebie przyjść nie mogę". Choć jest to polska piosenka, uwielbiają ją także Finowie. Doczekała się w tym kraju wykonań w trzech wersjach tekstowych. Grana jest z tekstem po polsku, po fińsku i w tłumaczeniu. Nikomu nie przeszkadza, że jest to piosenka wojskowa skomponowana dla członków ruchu oporu na przełomie 1942 i 1943 roku. Z kolei piosenkę skautów "Płonie ognisko" można znaleźć we wszystkich fińskich śpiewnikach.

- Oni kochają te melodie. Lubią słowiańskość, lubią nasze piosenki, nasze tańce - podkreśla pan Jan.

Powrót po latach

5 lat temu odbył się pierwszy od czasów matury zjazd absolwentów klasy, do której uczęszczał pan Jan. Udało się skrzyknąć i spotkać ok. 15 osobom. Dla wszystkich było to spore przeżycie i wielkie emocje.

- Jak się kończy szkołę, wyjeżdża na studia, to w wielu przypadkach ludzi z klasy nie widzi się już nigdy. Mieliśmy o tyle dobrze, że chodził z nami do klasy Zbyszek Okoń, który tu żyje i mieszka. Wie, kto gdzie jest, kto gdzie pracuje. Dzięki temu łatwiej było nam zorganizować to klasowe spotkanie - opowiada Jan Dobrowolski.

Na pytanie, jak to jest spotkać po latach dawnych znajomych ze szkoły, pan Jan odpowiada bez zastanowienia, że była to ogromna radość.

- Stanowiliśmy w ogólniaku dosyć silną społeczność, spędzaliśmy ze sobą dużo czasu. Po maturze rozjechaliśmy się na studia, kontakt z czasem się urwał. Dlatego spotkanie było bardzo wesołe. Jedni nie zmienili się prawie wcale - ani wewnętrznie, ani zewnętrznie, innych trudno było rozpoznać. Przykre, że niektórzy mają problemy zdrowotne - relacjonuje nasz rozmówca.

Na pierwszym spotkaniu po latach obiecali sobie, że będą się spotykać co roku. W ostatnim czasie ich plany pokrzyżowała pandemia. Do spotkania nie doszło także w tym roku. Mimo to Jan przyjechał z Heleną do Chełma. Coś go tu wciąż woła, choć wyjechał kilkadziesiąt lat temu. Lubi spędzać tu czas. Czy chciałby wrócić do Polski na stałe?

- Na pewno na przestrzeni lat nasz kraj się bardzo zmienił, na korzyść. Kiedyś zastanawiałem się nad powrotem, ale przecież miałem tam pracę, rodzinę, a tu musiałbym wszystko zaczynać od nowa. Powrót do Polski z roku na rok był coraz trudniejszy - odpowiada.

Ale wciąż związany jest z regonem. Przyjeżdża tu, komponuje piosenki m.in. o Chełmie, o Matce Bożej Chełmskiej. Nasze miasto czy Myzjedenastej to obowiązkowa pozycja do odśpiewania na zjazdach klasowych tych Czarniecczyków.

Czytaj także: Chełmianin wręczył Don Kichota


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama