Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
News will be here
Reklama Bank Spółdzielczy

Stary Chełm zaklęty w fotografiach Lecha Radwańskiego

Odkrywa miejsca, które znamy, ale są dla nas wciąż tajemnicze. Oto prawdziwa historie ze zdjęć naszego kalendarza. Po przeszłości Chełma oprowadza, pochodzący z Kowla, chełmian Lech Radwański, prawnik, fotoamator...
Stary Chełm zaklęty w fotografiach Lecha Radwańskiego

Nigdy nie rozmawiał z postaciami, które znalazły się na jego fotografiach, bo i po co. Interesowały go wyłącznie obrazy, klimat, chwila, która przecież mijała bezpowrotnie. Nie było więc czasu na pogawędki. Paradoksalnie, najbardziej barwna była dla niego fotografia czarno-biała. Kolor przeszkadzał bowiem w uchwyceniu tego, co najważniejsze w danej scenie, a czerń i biel, kontrastując ze sobą, oddawały prawdziwy, nieprzekłamany obraz. Jego fascynacje fotograficzne sięgają jeszcze czasów szkolnych. Długo szukał swojego miejsca w tej dziedzinie sztuki. To była jego własna droga.

Tak powstały m.in. zdjęcia różnych fragmentów Chełma o różnych porach. Mało kto zwracał uwagę na smarkacza z aparatem szwendającego się po mieście. I dobrze. Bo dzięki temu powstały zdjęcia-dokumenty, które zachowują klimat naszego miasta, m.in. z lat sześćdziesiątych.

Do dzisiaj nie lubi pogody w typie krymskiego lata, woli pluchę, zachmurzenie. - Brzydka pogoda oddaje prawdziwy wygląd rzeczywistości - twierdzi. - Przedwojenny niemiecki fotograf Albert Renger Patzsch mówił, że słońce kłamie. Nadmiar kontrastu skupia nas bowiem bardziej na efektach świetlnych niż na istocie rzeczy.

Lech Radwański urodził się w 1943 roku w Kowlu. Z wykształcenia prawnik, z zamiłowania fotograf. Jego ojciec był znanym chełmskim lekarzem. Fotografuje od 1958 roku. Zajmuje się fotografią dokumentalną, fotoreportażem, fotografią krajobrazu. Kiedyś robił wyłącznie czarno-białe zdjęcia, obecnie zajmuje się barwną fotografią w technice cyfrowej. Za najważniejszy album fotograficzny uważa "Rodzinę człowieczą" Edwarda Steichera. Swoje prace prezentował na wystawach zbiorowych i indywidualnych. Jego fotografie publikowane były w czasopismach i albumach, a także wydawnictwa krajoznawczych, turystycznych i promocyjnych.

Lech Radwański robił też "ładne zdjęcia". Zrezygnował z nich na początku studiów. Zrobił sobie twórczy rachunek sumienia. Stało się to po odkryciu wystawy Edwarda Steichera "Rodzina człowiecza", którą zorganizowano w 1955 roku w Nowym Jorku. To był, zdaniem Radwańskiego, kamień milowy w spojrzeniu na fotografię, już nie jako próbę naśladowania malarstwa czy grafiki, ale jako pewien własny język plastyczny.

- Powyciągałem moje pudła z negatywami, przejrzałem je, a potem wrzuciłem do kosza wszystko to, co uważałem za piękności, plastycyzmy i inne różnego rodzaju -izmy. Zostawiłem tylko to, co było dokumentem, przedstawieniem rzeczywistości taką, jaka jest... - wspomina.

Lubelska. Punkt obserwacyjny

Lans przed kinem Zorza, jakby powiedzieli dzisiejsi młodzi. Wtedy też o to chodziło. Poza tym dobrze wiedzieć, co, kto itp. Na ładne dziewczyny popatrzeć, zaprezentować się. - To był dobry punkt obserwacyjny. Niektórzy wystawali tam regularnie. Podobnie jak ten mężczyzna na fotografii. Znajomy "z widzenia" dla wielu chełmian - opowiada Lech Radwański.

Naprzeciwko Zorzy czerwona kamienica - kawiarnia Stylowa. Kiosk widoczny na zdjęciu znany był z dwóch rzeczy: sprzedawał w nim pan Tadeusz - obiekt żartów młodego pokolenia, i można tam było kupić papierosy na sztuki. Co, zwłaszcza dla młodszych amatorów palenia, miało nie lada znaczenie.

- Za paczkę Sportów -10 sztuk - trzeba było zapłacić 1,50 zł. Żeglarze po 3,60 zł za 20 sztuk. Najtańsze były papierosy marki Nysa 2 zł za paczkę, czyli za 20 sztuk - wylicza Radwański.

Każde miasto województwa miało wtedy swój totalizator sportowy. Miał też i Chełm. Budka Gier Liczbowych wciśnięta była między sklep i kamienicę z czerwonej cegły. Gdy się dobrze przyjrzymy, dostrzeżemy ją na zdjęciu.

- Wygrana milion złotych to w ówczesnych czasach było zdecydowanie więcej niż dzisiaj - tłumaczy fotograf.

Plac Łuczkowskiego. Serce miasta

Widok szwendających się dzieciaków nie był czymś niespotykanym, wręcz przeciwnie. Biegały w lecie na bosaka, czasem nawet bez majtek. Nikt się tym szczególnie nie przejmował. Ulubiona zabawa? Bieg z fajerką! Toczone po bruku żelastwo robiło taki hałas, że stawiał na nogi całą okolicę. W bramach można było natknąć się na dozorców pilnujących sklepików i kamienic, uzbrojonych czasami nawet w jakieś stare karabiny. Wieczorami mocno podchmieleni odpływali w błogi sen...

W części placu widocznej na zdjęciu był sklep Tadeusza Kulisza. Postać znana w Chełmie. To u niego cała brać uczniowska zaopatrywała się w tarcze szkolne. Ale to było już później.

- Pan Kulisz miał towary nieosiągalne nigdzie indziej, dobre pióra wieczne, znakomite długopisy. Był wykształcony, posługiwał się piękną polszczyzną. Zawsze elegancko ubrany, lubił dobre wełny. Nie kojarzył się ze sprzedawcą z tamtych czasów - opisuje właściciela sklepu Radwański.

Znali się. Obydwaj panowie należeli do Klubu Inteligencji Katolickiej. W czasach stanu wojennego obaj zostali oddelegowani do Patriotycznego Ruchu Odrodzenia Narodowego.

- Pamiętam, jak pojechaliśmy na trzydniowe szkolenie z Mieczysławem Rakowskim. Mieszkaliśmy w hotelu sejmowym. Bardzo miło wspominam tę naszą wspólną podróż i długie rozmowy - mówi pan Lech.

Podwalna. Czas do szkoły

Fotograf, którego fascynuje to, co dzieje się wokół niego, niczym żołnierz na wojnie uzbrojony w karabin, wędruje zawsze uzbrojony w aparat. Zawsze może trafić się ten jeden jedyny moment, kiedy słońce niepowtarzalnie oświetli ulice miasta, zdarzy się coś nieprzewidywalnego, reportersko interesującego...

- Zrobiłem to zdjęcie głównie ze względu na światło, które wyjątkowo ładnie układało się na tej starej kamienicy. Był poranek. A ja zawsze przygotowany... Wyjąłem aparat i zrobiłem to zdjęcie - wspomina Lech Radwański.

To kamienica, która znajduje się przy ulicy obecnie Podwalnej, na odcinku przy placu Gdańskim. Stoi do dziś, ale już otynkowana.

Jakim aparatem zostało zrobione to zdjęcie? To sprawa całkowicie drugorzędna. Projektantka mody Annie  Leibovitz spytana o to, jaki aparat jest najlepszy, odpowiedziała: "najlepszy aparat to ten, który masz przy sobie".

- To prawda - potwierdza pan Lech, prezentując mały sprytny model, którego jedną z zalet jest to, że mieści się w kieszeni.

Uściługska. Jasne kto tu rządzi

Porachunki na podwórku? Jak najbardziej. W bandzie rządzi najsilniejszy i nic nie ma prawa tego zmienić. I tak jeden łobuziak ze śródmieścia złapał drugiego "za bety...", a przechodzący tamtędy przypadkowo fotograf uwiecznił ten moment na zawsze.

Na zdjęciu widać także ogrodzenie, które odegrało bardzo ważną rolę w krzewieniu kultury fizycznej wśród ówczesnej młodzieży płci męskiej.

- Takie ogrodzenia były w dwóch miejscach w Chełmie. Jedno właśnie na Uściługskiej, drugie na Lubelskiej, od szkoły muzycznej w stronę Hrubieszowskiej do technikum mechanicznego - wspomina pan Lech.

Ogrodzenie składało się z betonowych słupków i metalowych prętów, co okazało się niezbyt dobrym pomysłem, bo... na pręty tego typu było wówczas mnóstwo amatorów.

- Przyszła wtedy moda na kulturystykę, ale hantli czy sztang prawie nie było, a jeśli były to i tak nie mieliśmy pieniędzy, żeby je kupić. Trzeba było więc kombinować i montować coś samemu. Pręty idealnie nadawały się na drążki. W okrągłych, wykonanych domowym sposobem formach, wylewało się cement i... sztanga gotowa - wyjaśnia Radwański. - Chodziło się pod osłoną nocy z piłką do metalu i odcinało kolejne kawałki pręta. Rozpiętość między słupkami była wprost idealna.

Po paru latach po prętach nie było ani śladu. Nikomu też nie przyszło do głowy, aby wstawić nowe łączenia. Słupki demonstracyjnie sterczały ogołocone, skrywając tajemnice swoich oprawców, marzących o wielkich bicepsach...

Skrzyżowanie Pocztowej i Lwowskiej

W latach sześćdziesiątych furmanki były bardzo ważnym i przydatnym środkiem lokomocji. Mieszkańcy wiosek wozili się do miasta furmankami na targowisko czy do lekarza, do kościoła, w odwiedziny. Infrastruktura drogowa temu sprzyjała. Do 1975 roku na ulicach Chełma nie było ani grama asfaltu. Jedyna dobra nawierzchnia z klinkieru znajdowała się na odcinku od kina Zorza do parku miejskiego, później od koszar do Lublina i na Hrubieszowskiej od szkoły mechanicznej w stronę granic miasta. Była to droga strategiczna do Łucka.

- Taka furmanka to był zwyczajny widok, zwłaszcza w dni targowe, o każdej porze roku - mówi pan Lech. - Gdy zauważyłem, że babina ma kłopoty z utrzymaniem konia, wyjąłem aparat i zrobiłem zdjęcie.

W latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych chłopi mieli obowiązek dostawy artykułów rolnych, które musieli sprzedać na rzecz państwa. Jeśli gospodarz nie dopełnił tego obowiązku, musiał liczyć się z odpowiedzialnością karną w formie odsiadki. Odpowiadał oczywiście właściciel gospodarstwa. W związku z tym chłopi przestali przepisywać gospodarstwa na dzieci, właścicielem pozostawał często najstarszy lub najbardziej niedołężny członek rodziny. Dla takiego schorowanego dziadka odsiadka była jak sanatorium. Trzy ciepłe posiłki, kiedy w domu był przeważnie jeden, stała opieka lekarska, ciepło, dobre traktowanie. Wychodził podleczony i dożywiony.

Wrześniowe wydarzenie. Odpust na Górce

Odpusty w latach sześćdziesiątych były naprawdę huczne. Pielgrzymi z całej okolicy zjeżdżali się już dzień przed odpustem. Furmanki dojeżdżające od ulicy Hrubieszowskiej parkowały na polach księdza Mrozka, czyli po stronie kapliczki. Gospodarze mieli okazję wymienić się poglądami, porozmawiać o niedawno zakończonych żniwach.

- Widok rozciągał się naprawdę malowniczy. Nie było jeszcze wzgórza z wieżą ciśnień, które zasłaniało krajobraz  - tłumaczy Radwański.

Pielgrzymi nocowali pod gołym niebem, właśnie w dzisiejszym parku.

Pocztowa. Dwa zakłady pogrzebowe, jeden trup

Wieka trumien wystawione na ulicy przed zakładem pogrzebowym były najlepszą reklamą. Trudno było nie zwrócić na nie uwagi. Wśród nich stała trumienka dziecięca. Leżała w niej lalka małego murzynka. Wieka od trumny były częstym widokiem w mieście. Oparte o ściany budynków informowały okolicę, że w tej kamienicy zmarł jeden z mieszkańców. 

- Przy Pocztowej były dwa zakłady pogrzebowe prowadzone przez spokrewnionych ze sobą rzemieślników. Interes bardzo dochodowy. Ludzie zjeżdżali tu po trumny z całego powiatu.  A więc konkurencja nie zawsze przybierała cywilizowaną postać - wspomina Radwański.

Po jednej z awantur panowie postanowili "skrzyżować oddechy na podwórzu".

- Pan Szaran deską od trumny tak pobłogosławił konkurenta, że tamten powiększył grono aniołów. Sprawa skończyła się procesem. Stary Szaran dostał 15 lat i zmarł w więzieniu. Zakład później prowadziła jego żona - przypomina historię autor fotografii. - Znałem tę rodzinę, bo ich syn Wiesio był moim kolegą. Niestety już nie żyje.

Później po drugiej stronie ulicy powstała budka, w której kupowało się rurki z kremem i nowość - gofry z cukrem pudrem albo dżemem. Prowadziła ją pani Karwowska, mama Marka.

Lwowska. Towarzyskie targowisko

Jedno z najbardziej znanych miejsc w Chełmie. To tu toczyło się życie towarzyskie zwykłych mieszkańców i przyjezdnych z okolicznych wiosek.

- Pamiętam, że był to bardzo mroźny dzień, późne popołudnie. Handel dobiegał już końca, a ja byłem już nieźle zmarznięty - wspomina Radwański. - To był okres, kiedy mogłem się włóczyć po mieście godzinami, byłem po ciężkiej chorobie, więc miałem dwumiesięczne zwolnienie lekarskie.

Zdjęcie zostało wykonane pod koniec lat pięćdziesiątych. Choć na pierwszym planie znajduje się pewien jegomość, może nawet pozuje do zdjęcia, fotograf nie zamienił z nim ani słowa. Nie miał tego w zwyczaju. A w tle mały kościółek z wieżyczką sterczącą ponad dachami.

Skrzyżowanie św. Mikołaja i Krzywej. Kiedyś pachnące pieczywem

Rozdroże. Pożydowska piekarnia, której już nie ma, zlokalizowana w drewnianym budynku, tuż obok drugiego, murowanego. On i ona, jakiś flirt. A na drugim planie kamienica - przedwojenny hotel. Z nią wiąże się historia śmierci chełmskich Żydów.

- Robiąc zdjęcie, nie wiedziałam jeszcze tego. Pod koniec lat sześćdziesiątych brałem udział w śledztwach prowadzonych przez Okręgową Komisję Badania Zbrodni Hitlerowskich przeciwko Hugo Raszendorfowi, szefowi chełmskiego gestapo. Schwytano go na terenie zachodnich Niemiec. Niemcy zwrócili się do nas z prośbą o pomoc prawną w przesłuchaniu świadków. Ze starszym kolegą z Lublina przesłuchiwaliśmy świadków z Chełma, z których potem siedmioro pojechało na proces - wspomina Lech Radwański. - Jedna z osób opowiedziała historię mieszkańców tego właśnie hotelu.

Pewnego dnia wpadali tam żandarmi niemieccy i ukraińscy. Zaczęli wpędzać mieszkających tam Żydów schodami na ostatnie piętro. Na górze był balkon. Stamtąd spychano ludzi na ulicę. Na dole stał Raszendorf, który strzelał do spadających ludzi. Gdy się zmęczył, przysiadł na stołku, wyjął z kieszeni kanapkę i zaczął jeść. Ale nawet wtedy nie odpuścił. Celował do ludzi, trzymając w drugiej ręce kanapkę....

Raszendorf był niesamowitym typem, patologicznym, a przy tym bardzo przystojnym, inteligentnym, kochającym muzykę poważną. Osobiście mordował chełmskich Żydów, a miasto uważał za teren podbity. Był narkomanem, uzależnionym od eteru...

Sienkiewicza, dawna Lenina. Przed apteką

Dostałeś od okulisty receptę na miksturę? Było tylko jedno miejsce w Chełmie, gdzie mogłeś ją zrealizować. Duża apteka Cefarmu, dobrze wyposażona, jeszcze przedwojenna. Jako jedyna w mieście miała prawo robienie leków okulistycznych. Wymagania były takie, że leki do użytku okulistycznego nie mogły być robione w tym samym laboratorium, co inne leki. Musiało być wydzielone laboratorium i odpowiednio wysterylizowane. Na zdjęciu widać wejście i drzwi.

Na pierwszym planie monter w czapce z daszkiem. Charakterystyczne, że pocztowcy mieli wówczas okucia na daszkach, co doskonale widać na fotografii.

Przy tej ulicy mieściła się ubezpieczalnia, nazywana przed wojną kasą chorych. Pracowało w niej dwóch lekarzy: ojciec Lecha Radwańskiego i doktor Malinowski, rentgenolog.

- Tę historię opowiedział mi doktor Malinowski. Pewnego dnia w czasie wojny przyjechali do ubezpieczalni Niemcy z obstawą. Z samochodu wyprowadzili piekielnie przestraszonego chłopa w kożuchu i futrzanej czapie. Jeden z żołnierzy wręczył doktorowi list od niemieckiego lekarza. Niemiecki lekarz napisał: "Szanowny panie kolego! W ramach mojej pracy na wsi trafił do mnie pacjent, u którego stwierdziłem objawy nieznanej azjatyckiej choroby. Podejrzewam, że choroba ta może być bardzo zaraźliwa i stworzyć niebezpieczeństwo epidemii w naszych stronach. Proszę o konsultację i powiadomienie mnie o wyniku" - relacjonuje Radwański.

Choroba ta miała się objawiać krwawymi podbiegnięciami na całym ciele, a szczególnie w obrębie klatki piersiowej. Lekarz kazał rozebrać się wystraszonemu chłopu. Okazało się, że ma on rzeczywiście bardzo podbiegnięte ślady... baniek. Niemcy nie znali tej metody leczenia.

Pijarska. Historia pewnego interesu

Przy tej ulicy znajdował się zakład naprawy maszyn do pisania i do szycia. Właścicielem był pan Janusiewicz.

- To była niesamowita postać, stary rzemiecha, ale mówiący piękną polszczyzną, znakomity gawędziarz. Lubiłem do niego przychodzić i rozmawiać. Był kopalnią wiedzy o Chełmie i chełmianach - tłumaczy Lech Radwański.

Swoje pierwsze duże pieniądze po II wojnie światowej zarobił, przerabiając klawiatury maszyn do pisania. W tym czasie szły liczne transporty rosyjskie, wywożące rozmaite mienie z Polski. Pewnego dnia przed zakład zajechał pułkownik NKWD. Wszedł, przywitał się i spytał, czy Janusiewicz podjąłby się przerobienia niemieckich maszyn do pisania. Chodziło o wymianę czcionek na cyrylicę. Zrobił jedną sztukę. Ocenili jego pracę bardzo dobrze. Uzgodnili dobre wynagrodzenie i pułkownik stwierdził, że od razu zapłaci mu za pierwszych dziesięć maszyn. Wyjął z teczki parę arkuszy pieniędzy, jeszcze niepociętych. Janusiewicz zdrętwiał, myśląc że Rosjanin chce go oszukać. Ten poprosił o dobre nożyce krawieckie i poprzecinał banknoty. Jak tu sprawdzić, czy nie są fałszywe? Żonę poprosił o przygotowanie jakiegoś poczęstunku dla gości, a sam wysłał czeladnika, ze świeżo wyciętym banknotem, do rzemieślników na plac Łuczkowskiego. Miał kupić litr wódki, piwa i coś jeszcze. Po krótkim czasie czeladnik wrócił z zakupami. Okazało się, że pieniądze są w porządku. Podpisali umowę.

Skrzyżowanie Lubelskiej ze Szpitalną. Manufaktura

Drewniany budynek stojący jakby w rozkroku, między dwiema głównymi ulicami, otoczony drewnianym płotem. Typowy przykład dawnej zabudowy. A w domu dla kontrastu piękne córki gospodarza. Choć wszystko to wygląda niepozornie, właściciel domu odgrywał bardzo ważną rolę w życiu mieszkańców Chełma, bowiem produkował... kapcie. - Była to znakomita inicjatywa prywatna, dzięki której uzupełniano braki w zaopatrzeniu - tłumaczy pan Lech. - Fotografia została wykonana nieco później, pod koniec lat osiemdziesiątych.

Obecnie to miejsce wygląda zupełnie inaczej.


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
Ula 10.01.2018 09:38
Mam pytanie czy ta kamienica w ktorej byl hotel na swietego mikolaja to nr 12 obecnie. ?? Chodzi o zdjecie skrzyzowanie sw. Mikolaja i krzywej

Z Pacholczyk 26.12.2020 16:16
Tak

Adam 27.01.2021 23:37
Pod koniec lat 60. w Chełmie wykonano kilkanaście kapitalnych remontów starych kamienic. Miasto chyba otrzymało sporo pieniędzy na remonty - podstawą były stare podziemia, powodujące niszczenie tych kamienic. Ten budynek na rogu Szkolnej i Św. Mikołaja (wtedy była to ulica Kasprzaka) też przeszedł taki remont - dodano mu w jego ramach jedną kondygnację.

Wiktor 04.01.2018 10:39
" do 1975 ani grama asfaltu " robił niezłe fotki ale pamięć ma słabą może przynależność do PRON kumpla WRON miała na to wpływ ?

Patrycja 03.01.2018 18:23
Na zdjeciu z targowiska jest mój dziadek z babcia :-) tata z ciocia poznali ich jak tylko zobaczyli kalendarz :-) mamy teraz super pamiątkę.

Jacek Kasz, dawniej Pocztowa 41 02.01.2018 23:50
Rewelacja! Chełm mojego dzieciństwa. Gratulucja dla pana Radwańskiego i pani Nowosad. Wanda! Proszę o jeden kalendarz!

Reklama
Reklama
Reklamabaner reklamowy
Reklama
Reklama
News will be here
Reklama
Reklama
News will be here
Reklama