Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama Emka 3.2024 życzenia
Reklama

Opowiadanie "Piastunka"

I nagroda w konkursie literackim "U nas za stodołą - spotkanie z Duchem Bieluchem"
Opowiadanie "Piastunka"
Opowiadanie "Piastunka", autorka: Agnieszka Grabowska

Autor: pixabay.com

Pierwsze promienie słońca wpadały do pokoju przez brudne okna. Jasne smugi światła przeszywały gęste, sierpniowe powietrze nasycone drobinkami kurzu i dymu. Piotr leżał w ciepłej pościeli i wszystkie zmysły przenosiły go do lat dzieciństwa spędzonych w tym starym, wiejskim domu.

Powroty bywają trudne, ale on czuł się wreszcie na swoim miejscu. Nie był rozczarowany. Lata studiów spędzone w mieście były głównie czasem rozrywki i imprez. Po pięciu latach, z dyplomem wyższej uczelni w dłoni, wrócił do domu.

Dobrze wiedział, że nie jest łatwo żyć na wsi. Rodzice nauczyli go ogromnego szacunku do pieniędzy. Każdy, nawet najmniejszy wydatek, zawsze był poprzedzony rodzinną naradą. Czasami dochodziło do kłótni, innym razem kończyło się płaczem. Wiedział, że na przyjemności trzeba sobie zapracować. Nie dostał nowego samochodu na osiemnaste urodziny. Nie domagał się kieszonkowego. Potrafił żyć oszczędnie. Codzienność w domu rodzinnym czasem przypominała wojskową musztrę. Codzienne wstawanie o 5 rano. Obrządek. Śniadanie. Praca w polu. Obrządek. Obiad. Praca w polu. Obrządek. Kolacja. Przebieranie grochu, wicie wianków z czosnku i tysiące innych prac, które po prostu trzeba zrobić na wsi. I tak przez 365 dni w roku.

Życie na wsi jest piękne i kolorowe tylko w telenowelach. Rzeczywistość jest inna. Praca, brud, smród, zmęczenie... Trzeba to pokochać. Ziemia odwdzięczy się po tysiąckroć...

Wrócił, bo inni nie wrócili. Rodzice zadbali o wykształcenie dzieci. Praca na roli uczy cierpliwości. Dla starszego brata studiowanie medycyny nie było trudne. Praca, praca, praca... Wyssał to z mlekiem matki. Starzy rodzice mieli nadzieję, że młodszy syn wróci. Może dostanie pracę jako weterynarz, otworzy własną lecznicę... Mieli nadzieję, że doczekają się wnuków i nie zostaną sami na stare lata.

Myśli krążyły w głowie chłopaka. Poranne rozleniwienie przerwało jednak wydarzenie, które było zapowiedzią późniejszych, tragicznych w skutkach wydarzeń.

Piotr drgnął i szeroko otworzył zaspane oczy, gdy mały ptaszek uderzył z impetem w szybę. Wiadomość – tak mawiała jego matka.

Zerwał się z łóżka i wszedł do zadymionej kuchni. W rogu stał biały piec kaflowy. Piotr otworzył szeroko okno kuchenne wypuszczając kłęby dymu.

- Mamuś folię wrzuciłaś?! Śmierdzi!

Matka weszła powoli do domu. Stuk, szuu. Stuk, szuu. Z trudem przeszła przez wysoki próg, podpierając się drewnianym kijem. Sztywne nogi, od lat nie dawały jej chodzić. Rachunek, jaki musiało zapłacić ciało, za obfite plony.

- Idź jeszcze spać. Ojciec zrobi obrządek.

Syn nie ciągnął tematu dymiącej kuchni i posłusznie schował się do pościeli, która jeszcze nie zdążyła ostygnąć. Czuł jednak dziwny niepokój. Zamknął oczy. Serce zaczęło mu bić coraz szybciej. W uszach mu dudniło. Z trudem łapał każdy kolejny oddech. Poczuł pragnienie.

Wstał pośpiesznie, ale zakręciło mu się w głowie i bezwładnie opadł na łóżko. Opamiętał się po chwili i, przesuwając ręką po ścianie, wyszedł do kuchni i dalej przed dom.

Powietrze było ciężkie i nie przyniosło ulgi. Dom był położony na odludziu. Otaczały go hektary ziemi, sukcesywnie dokupywane przez rodziców od 50 lat. Rozejrzał się, szukając wzrokiem matki. Panowała przerażająca cisza. Zamilkły zwierzęta, nie wiał wiatr. Jedyne, co słyszał, to bicie własnego serca.

Przez chwilę nie wiedział gdzie jest. Czuł się jak po pierwszej w życiu alkoholowej imprezie.

- Zmieniło się tu. – usłyszał nagle – Dom zburzyli. Po co to drzewo zostawili. Liście cały rok zrzuca. Robota tylko dodatkowa.

Piotr próbował zebrać myśli. Nie mógł sobie przypomnieć, kim jest kobieta, na którą patrzy. Czego tu szuka? Wydawała mu się dziwnie znajoma. Gdzieś ją już widział. Co się dzieje? Chwycił się za głowę, pocierając dłońmi włosy i twarz. Było mu duszno.

- Mamy nie ma. Czego chcecie? – wyrzucił wreszcie z siebie Piotr.

Kobieta odwróciła twarz w jego stronę. Oczy miała tak jasne, że widać było zaledwie czarne punkciki w środku źrenic. Twarz miała bladą. Ubrana była w szarą, długą spódnicę i białą bluzkę. Czarna chustka zawiązana pod broda, zakrywała siwe, kręcone włosy opadające na czoło.

- Poszła Stasia. Dobrze, że poszła. Nie trzeba spać. We śnie śmierć przychodzi. Ptaszek przyniósł wieść?

Nie czekając jednak na odpowiedź, zaczęła stłumionym głosem nucić piosenkę:

- Dam konika drewnianego, dam cukierka miętowego. Dam konika drewnianego, dam cukierka miętowego...

Chłopak poczuł, że go mdli od duszącego zapachu padliny. Dopiero teraz zauważył, że w podołku, na białym fartuchu kobieta trzyma martwego gołębia i głaszcze go mechanicznie. Miał ochotę krzyczeć, ale głos uwiązł mu w gardle.

- Nie śpij. Śmierć jest blisko. Dam konika drewnianego.. - zaczęła śpiewać coraz głośniej, patrząc mu prosto w oczy – ...dam cukierka miętowego!

- Do cholery! Jakiego konika?! – zdenerwowanie mieszało się z paraliżującym strachem.

- Piotruś obudź się. Konika ci babcia kupiła – powiedziała dobrotliwie kobieta – Schowałam wysoko. Korytem nakryłam.

Chłopak chciał krzyczeć, wzywać pomocy, ale nie dał rady. Serce pompowało spienioną krew. Poczuł żar rozlewający się na uszy i policzki. Zimny dreszcz przeszywał go wzdłuż kręgosłupa. Nie był w stanie opanować ciała. Brakowało mu powietrza. Skulił się, próbując łapać powietrze, niczym ryba wyciągnięta z wody. Zdrętwiałe nogi ugięły się pod ciężarem bezwładnego ciała. Upadł, uderzając głową o betonowe schody.

Poczuł dziwną słodycz w ustach. Oczy zalała mu krew. Był ogłuszony, jak po wybuchu bomby. W uszach słyszał kłujący, ciągły pisk.

Zaczął się bronić, gdy poczuł szarpanie za ramiona. Miał wrażenie, że umiera. Ogarnęła go panika.

Otworzył oczy. Wbił przerażony wzrok w twarz mężczyzny stojącego przed nim.

- Ojciec! Dzięki Bogu! – wyszeptał.

Oddychał teraz miarowo. Rozejrzał się. Leżał na trawie przed domem. Otarł pot z czoła. Krwawił.

Na ratunek przybiegła matka. Odpychając ojca uklękła na podłodze.

- Dziecko, co ci?!

Chłopak milczał. Patrzył na rodziców zaskoczony całą sytuacją.

- Co ci? – powtórzyła pytanie matka.

- Nic. Chyba śniło mi się coś. Duszno tu – zdawkowo odpowiedział na pytanie.

Wystraszył rodziców. Matka chciała, żeby pojechał do lekarza. Odmówił. Posiedział chwilę na ławce i powoli wróciły mu siły.

Po porannych wydarzeniach pozostał tylko ból głowy i niewielka rana na łuku brwiowym. W żniwa nie ma czasu na rozczulanie się nad sobą. Czekało go dzisiaj dużo pracy.

Łany dojrzałego zboża zdawały się nie mieć końca. W kabinie kombajnu było gorąco. Stary poczciwy New Holland nie miał klimatyzacji ani nawigacji satelitarnej. Jeździł po okolicznych polach od ponad 20 lat.

Był to najcenniejszy sprzęt, na jaki pozwolił sobie ojciec. Kupiony za oszczędności, nie za unijne dopłaty, dofinansowania i pożyczki. Przez lata rodzice odmawiali sobie wszystkiego, żeby odłożyć pieniądze i zapewnić synom wszystko, czego potrzebowali.

Dzień dobiegł końca. Wilgoć bijąca od ziemi nie dawała już kosić.

Pozbywszy się grubej warstwy gryzącego kurzu, Piotr poczuł się lepiej, ale w oczach miał strach i smutek, który z łatwością dostrzegła matka.

- Piotrek, co ci? – zapytała łagodnie – Nic nie jesz.

- Oj, zmęczony jestem. – odpowiedział poirytowany. – Myślisz, że to lekko tak cały dzień kombajnem jeździć? Pieniędzy z tego nie ma. Renta wam wystarczy. Ja i Marek przecież wam pomożemy.

Matka nie podjęła wątku likwidacji gospodarki. Obydwoje z mężem wrośli w tę ziemię. Przyzwyczaili się do życia na wsi. Rutyna, z jaką wykonywali codzienne czynności, dawała im poczucie bezpieczeństwa. Czuli, że jeśli przestaną pracować, to trzeba będzie pożegnać się z życiem.

- Kiedyś to dopiero było ciężko. W maszynie trzeba było młócić i po sąsiadach na odrobek chodzić.

Piotr milczał, więc matka zachęcona ciszą ciągnęła dalej.

- Z takim brzuchem snopki nosiłam – wykonała wymowny gest ręką. – Nie było litości, nawet dla kobiety w dziewiątym miesiącu ciąży. To były ostatnie takie ciężkie żniwa. O mało nie przepłaciłam tego życiem. Miesiąc trzymali nas w szpitalu w Krasnymstawie. Ledwo odratowali i ciebie, i mnie. Pamiętam jak ojciec płakał jak dziecko nad naszym łóżkiem, bił się w piersi i obiecywał, że nie pozwoli mi więcej tak ciężko pracować. Dwa metry chłopa, a płakał jak smarkacz – zaśmiała się matka. – Od tego czasu, to ci powiem, że jest lekko.

- Teraz to i wy, ta wasza młockarnia i kombajn nadajecie się do skansenu – powiedział z goryczą i wstał od stołu.

Wyjął z lodówki butelkę schłodzonego piwa i wyszedł przed dom. W środku cały dygotał. Potrzebował odprężenia.

Powietrze było rześkie. Oddychał teraz lekko. Usiadł na ławeczce, wygodnie oparł głowę i zamknął oczy. Alkohol rozchodził się po ciele, przynosząc upragnione ukojenie.

Nagle skrzypnęły drzwi. W domu pogasły wszystkie światła. Piotr wyprostował się, wsłuchując się w ciszę. Włosy zjeżyły mu się na głowie. Poczuł ból w zaciśniętej szczęce. Ktoś wyszedł z domu. W ciemności nie mógł rozpoznać twarzy. Szeroko wytrzeszczył oczy.

Postać zbliżała się do niego. Piotr siedział bez ruchu.

- Wyrzuciło korki – usłyszał wreszcie głos matki – Trzeba z ojcem zejść do piwnicy.

- Ale mnie wystraszyłaś! – powiedział z ulgą.

- Czego ty się boisz? – zapytała z wymuszonym śmiechem matka.

- A ja wiem? Duchów chyba. – odparł.

- Żywych się trzeba bać, a nie duchów. Za dusze to się trzeba modlić. Skoro przychodzą, to znaczy, że czegoś im trzeba.

Piotr włączył latarkę w telefonie i zszedł za ojcem do piwnicy. Panowała tu wilgoć. W nozdrzach poczuł zapach ziemi i starych ziemniaków. Szybko oddychał. Cały czas miał wrażenie, że ktoś na niego patrzy. Wreszcie ojciec włożył bezpiecznik i zaświeciło światło.

- Jak znowu wyrzuci - powiedział ojciec – trzeba będzie kabel z obory pociągnąć.

- Spięcie gdzieś musiało zrobić – zauważył chłopak. – Instalacja stara. Trzeba uważać.

Ojciec nic nie odpowiedział. Doskonale wiedział, że dom wymaga remontu, ale liczył na to, że syn się ustatkuje, przywiezie synową i rozbuduje dom.

Zmęczony Piotr przysiadł jeszcze na chwilę na ławce i przechylił butelkę, aby dopić piwo do końca. Z domu wyszła matka. Przesunął się, robiąc jej miejsce na ławce. Czuł teraz przyjemny szum w głowie. Chwilę siedzieli w milczeniu.

- Śniła mi się babcia Zosia – zagadnął wreszcie.

- Pamiętasz ją? Zmarła przed twoimi pierwszymi urodzinami. Uwielbiała cię – uśmiechnęła się matka na wspomnienie dawnych czasów. – Stara już była. Nie dawała rady robić. Ciebie mi pilnowała, jak szliśmy w pole. Podobny do niej byłeś. Może dlatego tak sobie ciebie upatrzyła?

Piotr próbował dostrzec w świetle wschodzącego księżyca twarz matki. Oczy miała utkwione w dal. Mówiła o dzieciństwie syna, ale już się nie uśmiechała. Dziwnie spoważniała.

- Bawiła się z tobą. Tylko dla ciebie miała zawsze w białym fartuchu schowane miętuski. Kruszyła ci je łyżeczką i po okruszku wkładała do buzi. Marek był strasznie zazdrosny. Nie wiem, po co wlazła na nieużywaną już wtedy młockarnię. Złamała rękę. Do lekarza nie chciała jechać. Szeptucha jej rękę złożyła. Po kilku dniach umarła.

Zapadła cisza. Matka jeszcze jakiś czas milczała. Kilka razy łapała powietrze, ale z trudem przychodziły jej kolejne słowa: - Nic nie pamiętasz? Po jej śmierci działy się dziwne rzeczy.

Rozmowa o zmarłej babce wcale nie była tym, czego potrzebował zmęczony Piotr. Już miał wstać, gdy matka zatrzymała go ruchem ręki.

- Jak weszłam do jej izby w starym domu, siedziałeś na jej kolanach. Śpiewała ci jakąś rymowankę. To leciało chyba tak: "Dam konika drewnianego...

- ...dam cukierka miętowego"– dokończył Piotr i spojrzał zdziwiony na matkę. – Śniło mi się to dzisiaj. Mówiła, że śmierć jest blisko. Nie było mi do śmiechu.

Zimny dreszcz przeszedł go znowu po plecach. Powiało zimnym powietrzem. Zbliżała się północ.

- W domu zawsze było dużo roboty. Ty mogłeś godzinami bawić się sam – kontynuowała matka. – Po pewnym czasie zorientowałam się, że dzieje się coś dziwnego. Patrząc na ciebie z ukrycia, miałam wrażenie, że z kimś rozmawiasz. Niespodziewanie wybuchałeś śmiechem, wyciągałeś do kogoś rączki.

Piotr próbował zrozumieć, co chce powiedzieć mu matka.

- Ty byłeś szczęśliwy, a nam strach było do domu wchodzić. Marek bał się z tobą zostawać w domu. Jak tylko wychodziłam w pole, zaczynała skrzypieć podłoga w domu. Słychać było kroki i stukanie. Drzwiczki w szafkach same się otwierały. Kiedyś pojechałam do Chełma, i zostawiłam cię ze starym Oleszczukiem. Jak wróciłam, to siedzieliście obydwaj pod stołem w kuchni. Dziadek trząsł się jak osika i plótł coś od rzeczy. Więcej nie chciał cię pilnować. Po wsi rozeszła się plotka, że u Popielnickich straszy.

Po roku mieliśmy wszyscy dosyć. Ja miałam napady paniki. Lekarze rozkładali ręce. Spać w nocy nie mogliśmy, bo to się światło samo zaświecało, to ktoś pukał do okien. Jak się kładliśmy i zapadała w domu cisza, to zaraz słychać było kroki na strychu. Miało się nieraz wrażenie, że ciężkie skrzynie ktoś przesuwa. Strach było oczy zmrużyć. Kiedyś wróciliśmy z kościoła, wchodzę do pokoju, a tam wszystkie łachy z szafy wyrzucone. Mówię ci, strach było do domu wchodzić.

Jak miałeś dwa latka, wykończyliśmy nowy dom. Stary trzeba było rozebrać. Wtedy, chyba pierwszy raz płakałeś. Szlochając, biegałeś po izbach, krzycząc: "Babciu, uciekaj!".

Wreszcie któregoś dnia, wzięłam wodę święconą, pokropiłam nią ciebie, cały dom i plac po starym domu. Uklękłam pod jesionem. Zmówiłam szeptem trzy razy "Wieczny odpoczynek..." i mówię wreszcie na głos: "Babko nie przychodźcie! Piotruś bezpieczny. Upilnujemy!".

Piotr słuchał opowieści jak bajki. Poczuł jednak, że dłonie ma zaciśnięte, skulił się, a po plecach spłynęła mu stróżka zimnego potu. Przypomniał sobie teraz, jak przez mgłę, babkę. Wtedy nie rozumiał, bo był zbyt mały, dlaczego babcia bawi się tylko z nim i nikt inny z nią nie rozmawia.

- Dlaczego mi to opowiadasz? – zapytał Piotr drżącym głosem.

- Dusze zmarłych wyczuwają ważne wydarzenia. Dostrzegają pewne rzeczy, których my, żyjący nie widzimy i próbują się z nami kontaktować.

- Macie nas pochować z matką w jednym grobowcu – usłyszeli nagle głos ojca opartego o futrynę drzwi wejściowych. - W środkowej kieszeni są pieniądze - powiesił kościołową marynarkę na oparciu ławki. - Na remont domu wystarczy.

- Ojciec, czego ty głupotami się zajmujesz?! Idź spać! Jutro robota od świtu.

- Piotruś. Bierz. Nam nic już po pieniądzach. Do ojca też babka przychodziła. Pamiętasz, jak przyjechałeś nam powiedzieć, że Marek miał wypadek i leży w szpitalu? Pytałeś wtedy, co my tacy wystrojeni w środku tygodnia siedzimy. Już wiedzieliśmy. Babka w nocy do ojca przyszła i kazała się szykować.

- Noo... - mruknął tylko, bo nie znajdował w tej chwili żadnych słów.

- Skoro śmierć się zbliża, to chce zabrać mnie albo ojca. Mam słabe serce, ciśnienie wysokie... Nie każcie ojcu iść do miasta mieszkać.

Ojciec pomógł matce wstać z ławki i weszli razem do domu. Piotr bił się z myślami. Żadne racjonalne tłumaczenia nie przychodziły mu do głowy. Postanowił wreszcie położyć się spać. Gdy zamknął oczy, dudniła mu w uszach rymowanka: "Dam konika drewnianego, dam cukierka miętowego". Bał się zasnąć, bo czuł całym ciałem, że wydarzy się coś złego. Zmęczenie jednak wzięło górę nad siłą woli. Spał.

Obudził go trzask. Otworzył oczy. W pokoju było mnóstwo czarnego dymu. Nic nie widział. Bezlitosny dym wdzierał się do nozdrzy. Palił w gardło i płuca.

- Piotruś mówiła ci babcia, żebyś nie spał – usłyszał wyraźny, spokojny głos. - Chodź!

Chłopak próbował się wyprostować. W rogu pokoju, widać było czerwone języki ognia i kłęby dymu. Nie wiedział, w którą stronę ma uciekać. Zasłaniał ramieniem twarz. Wiedział, że ma niewiele czasu i musi jak najszybciej dojść do drzwi.

Kręciło mu się w głowie. Każdy kolejny krok kończył się uderzeniem w jakiś mebel. Stracił orientację. Wtedy usłyszał głośnie stukanie starych drewnianych drzwi i smużkę białego światła rozdzierającą ciemność.

- Chodź! Nie bój się!

Ruszył w stronę, z której dobiegały głosy. Wpadł do kuchni, w której spali rodzice. Dopadł do ich łóżka. Leżeli nieruchomo i nie reagowali na jego nawoływania.

Nie wiadomo skąd Piotr miał tyle sił i jakim cudem udało mu się wyciągnąć przed dom matkę i ojca. Oddychali. Pożar rozprzestrzeniał się szybko i trawił dom. Słychać było trzask pękających szyb. Była czwarta nad ranem.

Nic nie dało się zrobić. Oszołomiony Piotr stał i patrzył jak ogień zabiera dorobek życia jego rodziców.

Było już jasno, gdy przyjechała straż. Na podwórku zrobiło się tłoczno. Rodzice siedzieli przytuleni do siebie w karetce pogotowia. Matka w kościołowej marynarce ojca zachodziła się od płaczu. Piotr, z poparzonymi rękami, podłączony do tlenu, został w pierwszej kolejności odwieziony do szpitala.

O zdarzeniu pisały chełmskie tygodniki. Na łamach prasy zostały zacytowane słowa dowódcy jednostki ratowniczej: "To prawdziwy cud, że ci ludzie się uratowali. Instalacja tliła się od kilku dni, wydzielając trujące substancje. W nocy przepaliła się i wywołała pożar. W takich przypadkach, gdy ogień wybucha nocą, w domu na odludziu, ze zgliszczy wyjmujemy zazwyczaj zwęglone zwłoki".

***

- Tylko uważaj! – Piotr usłyszał ostrzeżenie od żony stojącej w progu nowego, jeszcze nieotynkowanego domu.

Był ostatni dzień lipca. Piotr obchodził dzisiaj urodziny. Świętowanie odłożyli na wieczór. Wiatr zerwał kilka dni temu dach ze starej stodoły. Trzeba było przygotować budynek do rozbiórki.

Piotr wszedł na drabinę opartą o starą młockarnię. Na maszynie walały się połamane deski. Wszędzie porozrzucane było siano i słoma. Chłopak odrzucił wierzchnią warstwę zalegających śmieci. Dostrzegł wtedy drewniane koryto odwrócone do góry dnem. W mgnieniu oka stanęła mu przed oczami postać babki, która przeszło dwa lata temu uratowała mu życie.

Usiadł na drewnianej krawędzi maszyny i obydwoma rękami podniósł spróchniałe koryto. Jego oczom ukazał się drewniany konik.

Ruchem dłoni wprawił w ruch dziecięcą zabawkę. Oczy zaszły mu łzami. Popatrzył na ciężarną żonę rozmawiającą przed nowym domem z jego rodzicami i wyszeptał:

- Dziękuję babciu.

Autorka: Agnieszka Grabowska


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
Reklamabaner boczny
Reklama
Reklama
Reklama