Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
Reklama
Śmierć o smaku chleba

Bolesne wspomnienia "dziecka Zamojszczyzny" - Lucyny Chyły z gminy Żmudź

W maleńkich oczach powoli dogasał płomyk życia. Jeszcze przez moment gorzały bezsilnością i żalem, ale potem nie były już w stanie uronić ani jednej łzy. Stały się matowe, szare, obojętne. - Chleba mamo, chleba... - wołała w ostatnim tchnieniu mała Jasia, maleńka siostrzyczka Lucyny Chyły, która sama, jako 7-letnia dziewczynka, otarła się o śmierć. - Nie mogliśmy jej pomóc, nie mogliśmy – mówi, z trudem powstrzymując łzy, pani Lucyna. „Dzieci Zamojszczyzny” umierały po cichu – w bydlęcych wagonach, na obczyźnie, na deskach obozowych prycz. Ci, którzy przeżyli, dziękują za dar chleba i każdy kolejny dzień.
Bolesne wspomnienia "dziecka Zamojszczyzny" - Lucyny Chyły z gminy Żmudź
Lucyna Chyła, która jako 7-letnia dziewczyna została wysiedlona z rodzinnych Udrycz w ramach "Aktion Zamość"

Źródło: red./Wikipedia (Tablica upamiętniająca ofiary obozu przejściowego w Zamościu)

Chcieli stworzyć „nowego człowieka”

My, współcześni, nie rozumiemy często, jak cenne są to dary. Bo i skąd mielibyśmy czerpać doświadczenia? Poczucie dostatku usypia czujność. Rozleniwia ducha i ciało. Pewne obszary naszego życia uważamy za pewniki, nie podejrzewając nawet, że zabrać je może nadchodzący dzień. Życie, które nam pozostało, obliczamy w wymiarze lat, a tymczasem może się okazać, że udamy się na wieczorny spoczynek i zamkniemy oczy już na zawsze. Niektórzy z nas odejdą za chwilę, nawet o tym nie wiedząc.

Pokolenie, które na świat przyszło w latach 20. i 30. ubiegłego wieku, także nie znało smaku śmierci. Głodu, który odbiera zmysły i odziera z poczucia godności. Wstydu, który wyrasta z bezsilności. Żalu, który już na zawsze pozostanie nieukojony. Tych, którzy wyszli z pożogi świata, choroba wojny toczyć będzie już do ostatnich dni. Tego nie da się zapomnieć, wymazać. Wojnę zabiera się ze sobą do grobu.

Czytaj też:

W swojej przewrotności Niemcy usiłowali udowodnić, że śmierć zastąpić można łatwo życiem. Łzy pomordowanych i cierpiących radością tego, co nowe. Że na spalonej ziemi mogą wyrosnąć świeże, zdrowe kwiaty. Wyrosły, owszem, ale nie w 1942 i nie w 1943 roku. Nie wtedy, kiedy rozpoczęła się „Aktion Zamość”. Akcja budowania nowego świata, nowego człowieka, nowego porządku. Przy pomocy karabinu i knuta. Przemocą i gwałtem. Śmiercią. Nie, to nie mogło się udać. To nigdy nie może się udać. To na nas spoczywa odpowiedzialność, aby nigdy się nie udało.

Rodzinę pani Lucyny, jak wiele bezimiennych zamojskich rodzin wypędzono z domu, ukochanych Udrycz i pognano niczym bydło do obozu przejściowego w Zamościu. Historycy, którzy specjalizują się w badaniu tego okresu okupacji niemieckiej w Polsce, szacują, że na swój „szlak śmierci” mogło wówczas wyruszyć ok. 100-110 tys. mieszkańców zamojskich wiosek. W tej grupie znalazło się blisko 30 tys. dzieci. Ich miejsce zająć mieli koloniści niemieccy. Głównie z Besarabii, Ukrainy, Bośni, Serbii, Słowenii, ZSRR oraz terytorium okupowanej Polski. 

- Nasza wędrówka rozpoczęła się w grudniu 1942 roku. Miałam wówczas siedem lat. Trafiliśmy do obozu przejściowego w Zamościu. Pamiętam, że na śniadanie i kolację otrzymywaliśmy gorzką kawę, a na obiad zupę z brukwi. Byliśmy mali, nie byliśmy w stanie wejść na wysoką pryczę, dlatego spaliśmy na podłodze. Nasza mama zabierała nas na dwór i kijem strząsała z nas wszy. Były wszędzie – wspomina ze łzami w oczach świadek historii.

W obozie czas płynie zupełnie inaczej niż na wolności. Zacierają się granice pomiędzy kolejnymi dniami. Mija tydzień za tygodniem, a osadzeni mają wrażenie, że minęło już kilka miesięcy. Zabija powoli bezsilność i rutyna. Stan otępienia rozrywają codzienne apele i komunikaty o kolejnych transportach. Ci, którzy wsiadają za ciężkie, rozsuwane drzwi, nie powrócą prawdopodobnie już nigdy. Tam, gdzie jadą, czeka na nich najczęściej tylko śmierć.

- Pewnego dnia na liście osób, które skierowane zostały do transportu, znaleźliśmy się także i my. Moja rodzina. I wyruszyliśmy w nieznane. Nasz „barakowy” sugerował, że możemy trafić do Oświęcimia, albo na Majdanek. Na szczęście nie spełnił się żaden z tych dwóch scenariuszy. Ponieważ trafiliśmy do ostatniego wagonu w całym składzie, zdołali nas uwolnić partyzanci. Najprawdopodobniej wiedzieli już wcześniej, kiedy dokładnie wyruszy transport, ponieważ nieopodal miejsca, gdzie zostaliśmy uwolnieni, czekały już na nas furmanki – relacjonuje pani Lucyna.

 

Przeżyła dzięki dobrym ludziom

Więźniów uwolniono w rejonie Siedlec. Dzięki pomocy okolicznej ludności wszyscy trafili do placówki Polskiego Czerwonego Krzyża.

- Osoba odpowiedzialna za tę placówkę przestrzegała, aby nam, wygłodniałym więźniom, nie dawać nic ciężkostrawnego do jedzenia. Co najwyżej gorące mleko lub kawę. I poproszono dobrych ludzi o to, aby zaopiekowali się osobami z transportu. Dorosłymi i dziećmi. Trafiłam wtedy do takich dwóch panów, którzy naprawdę nie zrobili mi żadnej krzywdy. Do dzisiaj jestem im za tę opiekę bardzo wdzięczna. Dobrze wspominam ten czas. W 1945 roku przyjechał po nas mój brat i zabrał nas z powrotem do naszych Udrycz – przywołuje z odmętów pamięci pani Lucyna.

Czytaj też:

Dla rodziny rozpoczął się bardzo trudny, powojenny czas. Wrócili do rzeczywistości, w której trudno było o podstawowe artykuły żywnościowe, nie mówiąc już o przedmiotach, które ułatwiałyby codzienne funkcjonowanie w gospodarstwie domowym. W zniszczonych wojną wioskach chleb był na wagę złota. Nieobsiane pola nie były w stanie zrodzić młodych kłosów, więc ludzie walczyli, dosłownie i w przenośni, o każdy bochenek.

- To był czas naszego ogromnego cierpienia. Doskwierała nam przejmująca bieda. Nie jedliśmy wtedy niczego innego, tylko kartofle. To było nasze podstawowe pożywienie. Rano jadło się je zazwyczaj z łupinami, a wieczorem już obierane. Trochę zboża pozostawili po sobie niemieccy osadnicy. Kiedy powróciliśmy, większość z nich wyjechała w ciągu kilku dni. A w tej grupie byli nawet czarnoskórzy. Tak więc trochę tego zboża mieliśmy po nich, ale kiedy pojawił się w wiosce jakiś bochenek, to było wielkie święto – podkreśla Chyła.

Świętem dla rodziny był także powrót taty pani Lucyny. Wojenną zawieruchę przeżył w Niemczech. Gospodarz powrócił do rodzinnego domu i posiał trochę żyta. Wróciła nadzieja na lepsze jutro, która szybko ustąpiła jednak niepokojom związanym z ustanawianiem w Polsce ludowej władzy. Nową Polskę zaczęto budować, jak mawiają niektórzy, na „radzieckich bagnetach”.

- Rosjanie pojawili się w Udryczach zaraz po naszym powrocie. I w tym samym czasie powołanie do ludowego wojska otrzymał mój starszy brat. To była, zdaje się, jesień 1945 roku. Wszystkich poborowych umieszczono w bydlęcym wagonie i mieli trafić do jednostki. Nie wiadomo jednak dlaczego, wagony przestały przez dwa tygodnie w szczerym polu. Ci chłopcy nie mieli co jeść, kopali sobie ziemniaki na okolicznych polach. Brat zachęcił kolegów do ucieczki. I uciekli. Czyli zdezerterował. W 1947 roku ogłoszono amnestię. Nie tylko dla partyzantów, ale też dla uciekinierów z wojska. Znajomy naszej rodziny przestrzegał go jednak, że jeśli się ujawni, to najprawdopodobniej zginie. Brat podjął wtedy decyzję, aby wyjechać. Znalazł się aż za Legnicą – wyjaśnia pani Lucyna.

 

Radziecka kultura bagnetami pisana

Jej rodzinnego domu sołdaci nie opuszczali przez prawie dwa lata. Jedni odchodzili, a ich miejsce zajmowali kolejni – tak samo nieokrzesani i brutalni, jak ich koledzy spod znaku czerwonej gwiazdy. Żywili się gotowanymi ziemniakami i cebulą, a noc spędzali na podłodze, na słomie. Żądali, aby im usługiwano. Czuli się jak u siebie, niewiele robiąc sobie z obecności gospodarza i ojca rodziny. Mieszkańcy musieli tańczyć, jak im sowiecka harmoszka zagrała...

- Ale warto podkreślić, że nawet w takim stadzie znalazło się kilka „białych owiec”. Pamiętam, że w oddziale służył jakiś uczciwy wartownik, który przestrzegł mojego brata, aby ten nie wracał do domu. Ostrzegał też naszą mamę, aby ta pod żadnym pozorem nie zdradziła miejsca jego pobytu. - Wydasz na niego wyrok śmierci – przywołuje pani Lucyna.

W jej domu funkcjonował sztab, więc w pewnym stopniu był pod ochroną radzieckiego dowództwa. Tam, gdzie nie sięgało oko oficera, zdarzały się jednak gwałty i rozboje. Stan niepokoju trwał do momentu wymarszu oddziału w kierunku kolejnej placówki.

Czytaj też:

- Nie wiem, jak przetrwaliśmy te wszystkie powojenne lata. Rosjanie byli uciążliwi, ale jeszcze bardziej dotkliwy był chyba brak podstawowych produktów. Pamiętam, że mydło mama przygotowywała z kurzego tłuszczu, sody kaustycznej i jeszcze jednego składnika, którego dzisiaj już nie pamiętam. Nie było też proszku, więc ubrania prałyśmy w tzw. ługu, który przygotowywano z drzewnego popiołu – mówi o tamtej rzeczywistości „dziecko Zamojszczyzny”.

Pani Lucyna doczekała ośmiorga dzieci, 21 wnuków, 39 prawnuków i jednego praprawnuka. Przy życiu utrzymał ją upór i wola życia. Jego piękno. I szacunek. Przede wszystkim do chleba.

- Wy młodzi macie dzisiaj raj. W porównaniu do tego, co ja sama przeżyłam, to naprawdę doświadczacie raju. Z drugiej strony zatracono w tym poczuciu raju podstawowe wartości. Jakąś miarę, przywiązanie do tego, co ważne – ocenia 90-latka, świadek tragicznej, polskiej historii.

Obyśmy nigdy już nie musieli ponownie zasiąść w ławkach szkoły życia, której na imię „wojna”... Obyśmy nie weszli w rolę uczniów, jakimi byli przed laty Eugeniusz, Wielosława, Jan, Emilia, Lucyna, Adolf i Janina. Z tego grona żyje dzisiaj tylko ona. Rocznik 1935. 


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Reklama
PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklamabaner reklamowy
Reklamaprzystań
Reklama
Reklama
KOMENTARZE
Autor komentarza: JoelTreść komentarza: Rozdawanie 500+ nie zwiększyło dobrobytu u ludzi, tylko go zmniejszyło. Rząd nie daje, tylko zabiera.Data dodania komentarza: 4.12.2025, 14:14Źródło komentarza: Pieniądze nie zwiększą liczby urodzeń. Trzeba  się otworzyć na inne rozwiązaniaAutor komentarza: TomcioTreść komentarza: Może warto przesuwać przetargi na wiosnę i latem robić remonty niż w grudniu. I tak macie szczęście, że pogoda jest na plusie i bez śnieguData dodania komentarza: 4.12.2025, 09:16Źródło komentarza: Chełm. Asfalt położą w grudniu? „Jeżeli temperatura będzie około zera, można”Autor komentarza: RobertTreść komentarza: Czy teraz Miasto zaciągnie kredyt na wkład własny? Bo ze słów prezydenta (o ile dobrze pamiętam) wynikało, że 100 mln wyda na bieżące potrzeby.Data dodania komentarza: 3.12.2025, 15:34Źródło komentarza: Ugoda w sprawie infrastruktury pod terminal intermodalny w Chełmie. Miasto przygotowuje kolejny przetargAutor komentarza: BezradnyTreść komentarza: To jakiś drogi ten tłuczeń bo cała podwyżka wyniesie ok.4150zł miesięcznie. To dwa samochody tłucznia miesięcznie.Data dodania komentarza: 3.12.2025, 11:11Źródło komentarza: Gm. Białopole. Otworzyli oferty śmieciowych ofert. Samorządowcy przeżyli szok.Autor komentarza: SuperTreść komentarza: Niech remontują. Najpierw trzeba trochę postać w korkach żeby było lepiejData dodania komentarza: 3.12.2025, 07:01Źródło komentarza: Chełm. Asfalt położą w grudniu? „Jeżeli temperatura będzie około zera, można”
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama