Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
Reklama baner reklamowy

TAJEMNICZE ZABÓJSTWO ŁAWNIKA MAGISTRATU Kryminał Mariusza Gadomskiego

Zapalił światło i stwierdził, że ktoś jest w mieszkaniu. Zerwał się, na schodach dopadł intruza, chwytając go za kurtkę. Zaczęli się szamotać. Tamten uciekał na podwórze. W chwili, gdy zdobywał nad nim przewagę, zobaczył, że włamywacz mierzy do niego z rewolweru. Pierwszy strzał był chybiony, kolejny trafił w cel.
TAJEMNICZE ZABÓJSTWO ŁAWNIKA MAGISTRATU Kryminał Mariusza Gadomskiego
Demonstracja pod magistratem w dniu pogrzebu, na balkonie prezydent Gutt

Autor: foto Chełmski_Osrodek_Informacji_Turystycznej_638009_Fotopolska-Eu.jpg

W nocy z 28 na 29 lipca 1930 r. policja w Chełmie została poinformowana o zabójstwie w jednym z domów przy ulicy Hrubieszowskiej. Od kuli rewolwerowej wystrzelonej przez nieustalonego sprawcę padł Mordko Iwry, lat 31,  ławnik chełmskiego magistratu, członek rady miejskiej i lokalny przywódca  żydowskiej partii socjalistycznej Poalej Syjon Lewica

Zbrodnia, ze względu na tajemnicze okoliczności i osobę zamordowanego, wywołała w Chełmie wstrząsające wrażenie. Podejrzewano zabójstwo na tle politycznym. Najdalej w oskarżeniach posuwali się miejscowi Żydzi, twierdząc, że Iwry został zamordowany z zemsty, ponieważ odkrył nieprawidłowości w finansach miejskich.

Jako inspiratorów zbrodni wskazywano m.in. prezydenta Chełma, Stanisława Gutta i jego zastępcę Włodzimierza Terpitza. W dniu pogrzebu Iwrego pod magistratem doszło do groźnej demonstracji. Obawiano się wybuchu zamieszek. Prawda o zabójstwie ławnika okazała się jednak zupełnie inna.

Nocne najście

Mordko Iwry mieszkał w domu z ogrodem, stojącym przy ulicy Hrubieszowskiej, w sąsiedztwie młyna parowego Srula Lembergera. Naprzeciwko wnosił się okazały gmach szpitala św. Mikołaja. Właścicielem posesji był ojciec młodego działacza socjalistycznego Szloma Iwry, bogaty przedsiębiorca asenizacyjny (sanitarny). Przedstawiciele inteligenckiej rodziny Iwrych należeli do znanych w Chełmie społeczników. Jedną część obszernego domu zajmował Iwry-senior, w drugiej mieszkał syn z żoną i dziećmi.

Przebywający z rodziną na letnisku Mordko 28 lipca 1930 r. wrócił do Chełma, ponieważ kończył mu się urlop. Żona i dzieci zostały na wakacjach. Dzień był chłodny i pochmurny, wieczorem spadł ulewny deszcz. Ojciec i syn zjedli kolację i postanowili wcześniej pójść spać.

Około północy Szlomę Iwrego zbudził jakiś huk. Pomyślał, że rozpętała się burza. Ale usłyszał też jakiś podejrzany tupot za  oknem. Wstał z łóżka, narzucił szlafrok i udał się do gabinetu. Zastał tam straszliwy bałagan. Zobaczył otwartą szufladę, w której przechowywał weksle i dokumenty. Domyślił się, że w domu byli złodzieje. Zadzwonił na policję i poinformował o napadzie. Był zdenerwowany i wystraszony. Miał kołatanie serca. Drugi telefon wykonał do starszego syna, z zawodu lekarza. - Izaak, bardzo cię proszę, przyjdź do mnie zaraz – powiedział słabym głosem.

Izaak Iwry dotarł na Hrubieszowską wcześniej niż policja. Idąc po ciemku, potknął się o coś, co leżało  na progu domu. Zobaczył z przerażeniem, że to jego młodszy brat. Mordko nie żył. Na jego piersi widniała krwawa rana.

Bez wątpienia mord rabunkowy

Wezwani do napadu złodziejskiego policjanci, stwierdziwszy ofiarę śmiertelną, powiadomili natychmiast zwierzchników. Śledztwo objął osobistym nadzorem komendant Policji Państwowej w Chełmie komisarz Józef Puchajda. W miejscu zbrodni zjawili się sędzia śledczy Zygmunt Umiński i zastępca starosty chełmskiego Iłłukiewicz. Dochodzenie powierzono najzdolniejszym agentom urzędu śledczego. Sprowadzono psy tropiące. Uznano, że tajemnicze zabójstwo ławnika magistratu i żydowskiego polityka nie jest zwykłą kryminalną sprawą.

Na podstawie badań pośmiertnych lekarz stwierdził, że Iwry zginął na skutek rany postrzałowej. Zabójca strzelał do niego dwukrotnie. Jedna kula utkwiła w ścianie domu, druga natomiast trafiła Iwrego w lewą część klatki piersiowej, powodując niemal natychmiastową śmierć. Mieszkanie było splądrowane. Właściciel stwierdził kradzież weksli na kwotę 200 dolarów amerykańskich, książeczek oszczędnościowych Banku Spółdzielczego, ubrań należących do obu gospodarzy oraz szeregu drobnych przedmiotów użytkowych, m.in. świątecznego obrusa.

Okoliczności zbrodni wskazywały na nocny napad bandycki na dom bogatego Żyda, dokonany najprawdopodobniej przez zawodowych przestępców. Według jednej z hipotez, Mordko Iwry przyłapał złodziei na gorącym uczynku i został śmiertelnie postrzelony, gdy próbował ich zatrzymać.

Podły spisek!

Wieść o zagadkowym zabójstwie ławnika lotem błyskawicy obiegła cały Chełm. Na drugi plan zeszły nawet doniesienia o krwawych zajściach, jakie niedawno miały miejsce na polsko-niemieckim przejściu granicznym. Śmierć Iwrego była tematem nr 1, ale nie wszyscy wierzyli w  mord rabunkowy. 

- Rabunek? Jaki rabunek? T panie, spisek, podła zemsta! – przekonywali "najlepiej poinformowani". Mordko Iwry był młodym, bezkompromisowym działaczem socjalistycznym i samorządowym. Występował w obronie najuboższych, piętnował niegospodarność władz Chełma. Nie wszyscy jednak go podziwiali i szanowali.  Niechęć budziła jego aktywność w partii Poalej Syjon Lewica. Było to ugrupowanie bliskie komunizmowi, a do tego jeszcze miało charakter syjonistyczny. Radykalizm Iwrego nie podobał się nawet niektórym chełmskim Żydom.

Ponoć sporo wrogów Mordko narobił sobie wśród pracowników magistratu. Zaliczać się do nich mieli m.in. prezydent Chełma, jego zastępca oraz sekretarz miasta. Podczas obrad rady miejskiej Iwry grzmiał o marnotrawieniu pieniędzy publicznych i domagał się od władz wyświetlenia afer łapówkarskich, jakie trawiły chełmski ratusz. - No i doigrał się chłopak! Coś wykrył i pozbyli się go, wynajmując zbirów, którzy upozorowali zwykły napad – dowodzili zwolennicy teorii spiskowej.

Oczywiście wersja  o krwawej zemście, w którą  zamieszani byli prominentni samorządowcy chełmscy, okazała się bzdurą. Natomiast stan miejskiej kasy w 1930 r. rzeczywiście był zły. Pokrycie w faktach miały kierowane do władz zarzuty o niegospodarności i tolerowaniu łapowników i defraudantów. Rok później oskarżenia te przyczyniły się do zawieszenia prezydenta, zastępcy i niemal wszystkich radnych w pełnieniu obowiązków.

Demonstracja pod magistratem

Pogłoski były coraz bardziej fantastyczne. Mówiono, że Iwry został po śmierci straszliwie okaleczony, a mordercy zostawili na ścianie wypisane krwią ofiary wyjaśnienie, dlaczego go zabili. Mimo oczywistych absurdów, plotki, powtarzane na targowisku przy Lwowskiej oraz w sklepikach i szynkach "okrąglaka" na rynku, znajdowały posłuch u części społeczności żydowskiej, a także u biedoty i sympatyków komunizmu.

Po zbrodni, przez kilka dni po ulicach zbierały się mniejsze i większe grupki, coraz głośniej szemrano, wznoszono okrzyki wrogie władzy miejskiej i państwu. Policja była w pełnej gotowości. Starano się jednak nie interweniować zbyt gorliwie, żeby nie prowokować rozjuszonej gawiedzi. Obawiano się wybuchu zamieszek, podczas których mogła polać się krew.

Demonstracje nie ustały nawet, gdy policja wykryła i aresztowała sprawców zbrodni. 2 sierpnia 1930 r. w dniu pogrzebu, kilkutysięczny pochód manifestantów ciągnął się od placu Łuczkowskiego aż do budynku magistratu na Lubelskiej. Gdy prezydent Gutt wyszedł na balkon i poprosił o uszanowanie pamięci zmarłego, rozległy się tu i ówdzie szydercze gwizdy i wyzwiska.

Do przykrego incydentu doszło też na cmentarzu. Zmarłemu ławnikowi towarzyszyło w ostatniej drodze wielu oficjeli i polityków, niektórzy wygłaszali nad grobem mowy pożegnalne. "Paweł Wasyńczuk – poseł – postanowił wykorzystać nawet taką okoliczność, jaką mu dał pogrzeb tragicznie zmarłego Mordki lwrego. Przemówienie jego, zamiast być utrzymane w formie należnej obrządkom pogrzebowym, było polityczne i krańcowo demagogiczne, obliczone na podniecenie zgromadzonych przybyłych dla oddania ostatniej posługi zamordowanemu ręką zbrodniarza". (Ziemia Lubelska, 1930, nr 208).

O  doprowadzenie do sytuacji, w której następnym etapem mogły być krwawe rozruchy, nie bez racji obwiniano chełmską diasporę żydowską. Ale część odpowiedzialności ponosiły też środowiska niechętne Żydom. Niesprawiedliwe oskarżenia pod adresem magistratu, próbowano bowiem wykorzystać we własnym celu, nagłaśniając rzekomą żydowską skłonność do siania niepokojów społecznych. Nie sprzyjało to, rzecz jasna, osiągnięciu porozumienia. Oliwy do ognia dolewała prawicowa prasa. Wydawany w Chełmie tygodnik "Zwierciadło" w miarę rzetelnie informował o przebiegu i okolicznościach zabójstwa na Hrubieszowskiej, jednak komentarze redaktora naczelnego Kazimierza Czernickiego (sportretowanego przez Marcina Wrońskiego w "chełmskim" retro kryminale "Czas Herkulesów") nie były wolne od antysemickiej retoryki.

Wspólnik szybko "pękł"

W schwytania zabójcy Mordki Iwrego i jego wspólnika największy udział miał aspirant Wróblewski. Wprawdzie stosunkowo niedawno został przydzielony do komendy w Chełmie, ale zdążył poznać miejscowy półświatek i radził sobie w tym środowisku nie gorzej niż powieściowy komisarz Maciejewski.

Wróblewski, typując podejrzanych, dotarł do 19-letniego Aleksandra Stepańczuka, byłego posługacza w szpitalu św. Mikołaja, do niedawna pracującego także przy budowie Dyrekcji kolei. Z uzyskanych przez policję informacji wynikało, że po porzuceniu pracy Stepańczuk przystał do szajki złodziejskiej, kierowanej przez 26-letniego Antoniego Raczyńskiego, wielokrotnego recydywisty, pochodzącego z Kamienia w gminie Turka.

Aspirant zwrócił uwagę, że przesłuchiwany chłopak zachowuje się nerwowo, jakby coś ukrywał, i pociągnął go za język. Stepańczuk szybko "pękł".

- Przysięgam, że nikogo nie zastrzeliłem – zapewniał żarliwie. - Zrobił to Raczyński. Zabił Żyda, który nakrył nas przy "robocie".

Raczyński zaplanował grubszy skok. Postanowił okraść dom Szlomy Iwrego. Wiedział, że gospodarz jest zamożnym przedsiębiorcą i człowiekiem w podeszłym wieku. Zdobył też informację, że będzie w domu sam, ponieważ mieszkający ze Szlomą syn przebywa z żoną i dziećmi na letnisku. Na wspólników dobrał Stepańczuka i niejakiego Bieleckiego. Ten wymówił się jednak niemal w ostatniej chwili od udziału w kradzieży.

- Trudno, poradzimy sobie we dwóch – skwitował Raczyński. Uznał, że noc z 28 na 29 lipca będzie w sam raz na "skok". Nad Chełmem szalała ulewa i mało kto chodził po ulicach. Stepańczuk został na "lipkach", czyli na czatach przed domem, natomiast herszt wszedł do środka, po otworzeniu drzwi wytrychem. Po chwili  wyniósł pierwsza partię skradzionego towaru, przekazał ją wspólnikowi i zawrócił po kolejną. Nie upłynęły 3 minuty, gdy Stepańczuk usłyszał dobiegający z wnętrza domu rumor, a następnie strzały. Rzucił się do ucieczki. Łupy  schował w skrytce za szpitalem. Wskazał policji to miejsce.

Raczyński trafił do celi aresztu w kilka godzin po złożeniu zeznania przez Stepańczuka. Liczył, że wywinie się od kary. Alibi próbowała dać mu kochanka, zapewniając, że całą noc z 28 na 29 lipca Antoś spędził w jej towarzystwie i nigdzie nie wychodził. Policja nie dała się nabrać na tę bajeczkę.

Ustalono, że Raczyński, idąc po drugą partię łupu, został zaskoczony przez syna właściciela domu, którego opryszek nie spodziewał się zastać w mieszkaniu. Nie chcąc zostać przez niego przyłapany na gorącym uczynku, zaczął uciekać. Odważny i silny Mordko pochwycił go jednak. W trakcie szamotaniny na podwórzu Raczyński sięgnął do kurtki po rewolwer i zaczął strzelać. Za pierwszym razem chybił, kolejna kula trafiła Iwrego w klatkę piersiową. Nie sprawdzał czy przeciwnik żyje. Czym prędzej wybiegł z posesji na Hrubieszowskiej i udał się do kochanki.

15 lat dla mordercy

W maju 1931 r. Antoni Raczyński i Aleksander Stepańczuk zasiedli na ławie oskarżonych Sądu Okręgowego w Lublinie. Pierwszy odpowiadał za morderstwo, drugi za współudział w kradzieży. Niedoszłemu wspólnikowi Bieleckiemu nie postawiono żadnych zarzutów. Na rozprawę wezwano 22 świadków, z czego 14 ze strony oskarżenia i ośmiu z ramienia obrony.

Raczyński częściowo przyznał się do winy. Udzielił wyjaśnień, z których wynikało, że pierwotnie chciał okraść biura Zarządu Budowy Dyrekcji Kolei. Uznał jednak, że ma za słabe siły i wybrał posiadłość zamożnego Żyda. "Po dłuższej naradzie Sąd wyniósł wyrok skazujący Raczyńskiego na karę ciężkiego więzienia na przeciąg 15 lat z pozbawieniem praw, zaś jego młodocianego wspólnika Stepańczuka, który w morderstwie żadnego udziału nie brał, na karę 2 lat domu poprawy". (Ziemia Lubelska, 1931, nr 127).

Kilka tygodni później Ziemia Lubelska doniosła o skazaniu urzędnika magistratu w Chełmie na 6 miesięcy więzienia za przywłaszczenie publicznych pieniędzy.

Czytaj także:


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama