Do zdarzenia doszło w nocy z 3 na 4 lipca po ukraińskiej stronie granicy.
- Staliśmy przez całą noc w kolejce. Wiadomo, każdy chciałby jak najszybciej zjechać do domu, odpocząć, a tu ciągle tylko podjazdy. W pewnej chwili patrzę, a kierowca tira stojącego przede mną, wpuszcza w kolejkę kolegę. Dogadali się między sobą, a my tu wszyscy czekamy - opowiada pan Zbigniew. - Takie praktyki zdarzają się często, zwłaszcza wśród Ukraińców i Białorusinów zatrudnionych w polskich firmach transportowych - dodaje kierowca. Chełmianin wysiadł ze swojego tira, żeby dać wyraz swojemu oburzeniu.
Halo! Co pan robi?
- Zapukałem do kabiny tego kierowcy i zapytałem, co robi. W tym momencie on ruszył. Hak od plandeki zaczepił się o moją bluzę polarową. Obróciło mnie i nie mogłem się podnieść. Zacząłem lamentować, a on jechał dalej, opona przejechała mi po stopach. W tym samym czasie śruba od naczepy złapała za ubranie i zaczęła mnie wciągać. Na szczęście jakoś się wyswobodziłem, a tir w końcu się zatrzymał... - opowiada pan Zbigniew.
Dzięki szybkiej reakcji innego polskiego kierowcy, stojącego również w tej kolejce, wezwano karetkę pogotowia i zawiadomiono rodzinę rannego kierowcy. Na miejsce zdarzenia przyjechali ukraińscy policjanci, którzy sporządzili protokół. Tłumacza z nimi nie było, więc polski kierowca podpisał, co mu podsunięto. Na dokumentach jednak odręcznie napisał: "Z moich słów, tak jak zrozumiałem ukraiński język i mnie przeczytano".
Pan Zbigniew najpierw trafił do szpitala w Lubomlu, gdzie udzielono mu pierwszej pomocy i założono szwy na poranione stopy. Pięty miał dosłownie zdarte i przesunięte w kierunku palców. Bardzo krwawił, ale nie chciał tam zostać dłużej, więc syn zabrał go samochodem osobowym do szpitala w Chełmie. Na razie nie chodzi, bo założone szwy muszą się zagoić, a rany dalej krwawią. Nie wie nawet, czy będzie kiedyś chodził. Czekają go najprawdopodobniej kolejne operacje. Przed nim długa rehabilitacja, a na to potrzebne mu będą pieniądze...
Czyja wina?
Jak dotąd pan Zbigniew, przebywając w szpitalu, o wynikach postępowania policyjnego wiedział niewiele. Do jego pracodawcy dotarły pewne dokumenty, ale przekazano mu jedynie informację, że nie powinno go być w miejscu, gdzie zdarzył się wypadek.
- Według mojej znajomości kodeksu ruchu drogowego, jest to wyłącznie wina kierowcy. A gdyby tam stało więcej osób, mógłby w nich wjechać? Nie uwierzę, że skręcając z lewego pasa na prawo, nie zobaczyłby mnie w lusterku dalekiego zasięgu. Powinien był zachować ostrożność - mówi pan Zbigniew, który od 45 lat pracuje za kółkiem, a przewozy międzynarodowe zaczął wykonywać w 1997 roku.
- Moim zdaniem, polscy kierowcy, zwłaszcza ci starej daty, są znacznie lepiej przeszkoleni od kierowców zza wschodniej granicy. Chciałbym zaapelować do pracodawców, żeby nie szli na łatwiznę, zatrudniając na umowy śmieciowe Ukraińców, Białorusinów, ale sprawdzali jakość wykonywanej pracy i ich uprawnienia - dodaje chełmianin.
Kwestia ewentualnego dochodzenia odszkodowania uzależniona jest od ustaleń ukraińskiej policji. Polscy policjanci nie prowadzą postępowań dotyczących zdarzeń mających miejsce na terenie innego kraju, nie muszą nawet o nich wiedzieć.
- Jeżeli zdarzenie ma miejsce po ukraińskiej stronie granicy, rozstrzygane jest przez tamtejsze służby według obowiązujących na terenie tego kraju przepisów - mówi Aneta Wira w zastępstwie rzecznika chełmskiej policji.
Informacji o wypadku na granicy nie otrzymała również Straż Graniczna.
- Policja ukraińska nie ma obowiązku informowania nas o takich zdarzeniach. Przyznam, że nawet o tym nie słyszałem. Informacje otrzymujemy tylko wówczas, gdy ma to wpływ na ruch graniczny - mówi ppor. Dariusz Sienicki, rzecznik komendanta Nadbużańskiego Oddziału Straży Granicznej.
Konsulat pomaga
Na prośbę pana Zbigniewa sprawą zainteresowaliśmy Konsulat Generalny RP w Łucku. Na maila bardzo szybko odpowiedział konsul dyżurny Mateusz Natkowski. Przesłaliśmy do niego dokumenty w języku ukraińskim, podpisane przez pana Zbigniewa.
- Bardzo nam przykro, że nie wiedzieliśmy o tym zdarzeniu wcześniej. Powinniśmy być zawiadomieni przez odpowiednie służby. Dokumenty zostały przekazane do tłumacza - przekazał nam w środę Natkowski.
Na drugi dzień dotarła do nas odpowiedź z konsulatu, z której wynika, że mimo braku oficjalnego zawiadomienia, które nie wpłynęło ani od miejscowych służb, ani od samego poszkodowanego, KG RP w Łucku podjął kroki w celu potwierdzenia okoliczności zajścia. Podjęcie ewentualnych dalszych działań przez KG RP w Łucku uzależnione jest od wpływu pisemnej informacji od poszkodowanego zawierającej konkretne żądania".
Teraz czytane: Co dalej z hemodynamiką w chełmskim szpitalu?
Napisz komentarz
Komentarze