Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
Reklama

Poszła po winogrona, wróciła z raną na nodze

Pani Maria przez miesiąc leczyła nogę, którą skaleczyła podczas zakupów na hali targowej przy Popiełuszki. Wypadku, jak mówi, można było uniknąć, gdyby sprzedawcy wystawiali swój towar tylko w miejscach do tego wyznaczonych. Kobieta nadal ma problem z nogą, a winnych całej sytuacji nie ma.
Poszła po winogrona, wróciła z raną na nodze

Nasza Czytelniczka na początku lipca robiła wraz z córką zakupy w hali targowej przy ul. Popiełuszki. W pewnym momencie skaleczyła nogę o jedną z wystawionych przez sprzedawcę skrzynek z towarem.

- Wzięłam od córki chusteczkę i zawinęłam ranę. Tak doszłam do domu - relacjonuje kobieta. - Po jakimś czasie noga zaczęła mnie bardzo boleć i puchnąć. Postanowiłam to przeczekać, bo był weekend. Brałam tabletki przeciwbólowe i jakoś dotrwałam do poniedziałku, ale noga nie wyglądała już najlepiej.

Nasza rozmówczyni zgłosiła się do lekarza rodzinnego, który stwierdził, że ma zakażenie. Przepisał jej serię zastrzyków w brzuch i antybiotyk. Gdy kuracja nie przynosiła efektów, skierował pacjentkę do szpitala.

- W klinice w Lublinie spędziłam 10 dni. Tam przyjmowałam kolejne zastrzyki. W sumie w trakcie całego leczenia dostałam ich kilkadziesiąt. Noga nadal jest zaczerwieniona, ale przynajmniej rana już nie ropieje - relacjonuje kobieta.

Poszkodowana zgłosiła się do Targowisk Miejskim z pismem o odszkodowanie. Zdarzenie miało miejsce na terenie rynku, poza tym znajdowała się w przejściu przeznaczonym dla kupujących. Mimo to uzyskała odpowiedź odmowną. Podobnie było w przypadku kolejnego pisma.

- Nie jesteśmy stroną w tej sprawie. My wyznaczamy białą linią ciągi piesze i wystawcy powinni się do nich stosować. Wypadek zdarzył się z winy sprzedającego i to do niego poszkodowana powinna wystąpić z roszczeniem, nie do nas - tłumaczy prezes spółki administrującej targowiskiem Artur Juszczak. - Gdyby chodziło np. o zdarzenie typu upadek na oblodzonym chodniku, to wtedy my bylibyśmy za to odpowiedzialni, za wystające za linię skrzynki odpowiada ich właściciel.

Kobieta twierdzi, że właścicielka stoiska nie chce z nią rozmawiać. W spółce miejskiej też nic nie wskórała.

- To, co mi się przydarzyło, może zdarzyć się każdemu klientowi rynku. Właściciele boksów nie stosują się do wyznaczonych linii, a w alejkach mimo epidemii jest naprawdę tłoczno. Nie chodzi mi już o to odszkodowanie, ale o to, aby był porządek i wszyscy stosowali się do zasad. Gdyby tak było, nie stałaby mi się krzywda - tłumaczy kobieta. - Kupcy powinni dbać o bezpieczeństwo osób, które robią u nich zakupy.



Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama