- Kiedyś nie znosiłam zimy i uwielbiałam ciepło – zaznacza od razu. - Jednak jakieś dwa lata temu, pewnego lipcowego upalnego dnia, przyszedł mi do głowy pomysł z morsowaniem. Bardzo mnie to zaskoczyło i od razu pomyślałam, że w taką pogodę każdy ma ochotę na ochłodę, ale gdy przyjdzie zima, nie będę już taka odważna – opowiada. Lecz nadszedł listopad i ta myśl do niej powróciła. Osobiście nie znała żadnego morsa, więc zaczęła ich szukać przez znajomych. W końcu udało się!
- Odwiedziłam wtedy panią Basię, która wytłumaczyła mi, co i jak, w taki sposób, że już przebierałam nogami, by spróbować – opowiada.
Na swoje pierwsze spotkanie z grupą morsów nad zalewem w Żółtańcach poszła z koleżanką, która miała uwiecznić jej "chrzciny".
- Poziom adrenaliny w mojej krwi był bardzo wysoki i nie ukrywam, że bardzo się bałam – wspomina. – Moje serce szalało, a ręce się trzęsły, ale chęć przeżycia ekstremalnej przygody była o wiele silniejsza i chciałam spróbować. Choć raz. Postanowiłam, że jeśli mi się to nie spodoba, nigdy więcej tam nie wrócę - mówi. - W grupie nie znałam wtedy nikogo. Jednak, gdy się pojawiłam "morsy i foczki", w przeciwieństwie do lodowatej wody (która miała wtedy 0,5°C) przyjęli mnie bardzo ciepło – opowiada. - Od razu zapoznali się ze mną, wytłumaczyli, co mogę odczuwać, jak się zachowywać, no i oczywiście zrobiliśmy pamiątkowe zdjęcie. Wszyscy byli uśmiechnięci i naładowani pozytywną energią – dodaje.
Wtedy jeszcze nie wiedziała, czy lepiej wchodzić i zanurzać się powoli z plaży, czy szybko z drabinki. W końcu wybrała drabinkę – im szybsze zanurzenie, tym mniejszy stres, pomyślała. Krótka rozgrzewka i w końcu nadeszła ta chwila! Podczas schodzenia do wody miała asystę morsa na pomoście, a w wodzie dwie osoby asekurowały ją w pierwszych sekundach zanurzenia.
- Co mogę powiedzieć o pierwszych odczuciach? Woda jest lodowata, nie ukrywajmy. Gdy zanurzasz się od pasa w górę, zaczyna cię zatykać. Wtedy należy wziąć kilka głębszych oddechów i wszystko wraca do normy. Chłód wody wnika w ciało jak tysiące szpilek. Za pierwszym razem czułam to nie tylko na skórze, ale też w kościach – opisuje. – Ale po około 30 sekundach wszystkie mniej przyjemne odczucia odeszły. Morsy i foczki wokół wspierali mnie, odpowiadając na moje pytania i uspokajając, że wszystko jest w porządku. Przybijali piątki i dopingowali – dodaje. Wspomina, że gdy wszyscy znaleźli się już w wodzie, uformowali koło i zaczęli śpiewać "Przeżyj to sam...".
- I dokładnie to mogę powiedzieć wszystkim: Przeżyj to sam! - mówi z uśmiechem. – Tylko wtedy będziesz wiedział, jakich niesamowitych przeżyć dostarcza zimna kąpiel, ile endorfin się wytwarza i skąd te szeroko uśmiechnięte buzie i pozytywne wibracje po wyjściu z zimnej wody – zachęca Agnieszka.
Opowiada, że po wyjściu z lodowatej wody ciało jest jak "znieczulone" przez następne kilkanaście minut i dlatego można się nawet tarzać w śniegu, nie odczuwając w ogóle zimna. Jednak nie można z tym przesadzać i żeby się zbyt mocno nie wyziębić, należy dość szybko się ubrać.
Od tamtej chwili morsowanie stało się czymś, na co Agnieszka zawsze czeka z niecierpliwością i jak tylko ma czas i możliwość, stara się w nim uczestniczyć.
- To, jak pozytywnie czuję się po wyjściu z zimnej wody, jest uzależniające – mówi. - A dodatkowe względy zdrowotne sprawiają, że po każdym razie nie mogę się już doczekać następnego. Od kiedy zaczęłam morsować, zima przestała być dla mnie problemem – śmieje się.
Portret Agnieszki powstał w ramach projektu fotograficznego "Kobiety Chełma". Jego autorką jest Anna Wójtowicz-Wnuk, która fotografuje i opisuje na swoim blogu "Five o`clock – fotografia po godzinach" ciekawe kobiety z naszego miasta i jego okolic. Grupa "Chełmskie Morsy", do której należy Agnieszka, w sezonie zimowym spotyka się w soboty o godz. 14 nad Zalewem Żółtańce. Jeśli w Nowym Roku chcecie spróbować swoich sił w morsowaniu zawsze możecie do nich dołączyć – więcej informacji znajdziecie na Facebooku: facebook.com/chelmskie.morsy. Gorąco zachęcamy do tej zimnej rozrywki!
Napisz komentarz
Komentarze