Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama Baner reklamowy - firmy Północ Nieruchomości
Reklama Stachniuk Optyk

Chełm: Jak omamić starszych ludzi?

Zapraszają na pokazy i rozdają prezenty za grosze. Na salę wpuszczają tylko starannie wyselekcjonowanych klientów - starsze małżeństwa, ludzi podatnych na manipulację, którzy, zanim się obejrzą, mają w domu niepotrzebne urządzenia i kredyt na kilka tysięcy złotych.
Chełm: Jak omamić starszych ludzi?

Autor: Robot wielofunkcyjny - prezent na zachętę

- Bardzo miła pani zaprosiła mnie przez telefon na bezpłatny pokaz. Zapytała, czy znam taki lokal w Chełmie i wymieniła jego nazwę. Znałam. Powiedziała, że wygrałam prezent. Z mężem rzadko z domu wychodzimy, nikt nas nie zaprasza. Pojechaliśmy i od razu wygraliśmy zniżkę 50 proc. na odkurzacz, który nawet okna myje - opowiada starsza mieszkanka powiatu chełmskiego.

Ludzie bili brawo...

Pokaz bardzo spodobał się starszej kobiecie. Prezenterzy byli mili i opowiadali ciekawe rzeczy. Zanim zdążyła pomyśleć, kupiła "okazyjnie" prezentowany sprzęt i kilka innych urządzeń. Na miejscu podpisała wraz z mężem umowę kredytową na bagatela - 6 tys. zł. Sprzedawcy zanieśli jej nawet pudła z zakupami do samochodu.

- Pomyślałam, że przecież możemy więcej zrobić dla swojego zdrowia. W czystym domu będzie nam lepiej i tyle nie wydam na leki - dodaje staruszka.

W domu okazało się, że nie potrafi złożyć swojego nowego odkurzacza. Nie jest wart nawet połowy ceny, jaką za niego zapłaciła. Wylądował tam, gdzie inne tego typu zakupy - w składziku, obok urządzenia do masażu i sokowirówki. Starsze małżeństwo przez najbliższe pół roku będzie miało ograniczony budżet na leki i inne zakupy.

- Czemu nikt nie ostrzega, że tak to się skończy?

Wypadł przy selekcji

Nie każda osoba zaproszona może wejść na salę, gdzie odbywa się pokaz. - Dostałem zaproszenie. Mam nawet sms-a. Adres i godzina się zgadzają. Pojechałem i okazało się, że prezent dostanę, ale na prezentację mnie nie wpuszczą. Nie tylko mnie tak potraktowano - mówi Grzegorz Gorczyca.

Być może uznano, że nie odpowiada on profilowi klientów, jacy robią zakupy podczas pokazów. Do kredytu potrzebne są dwie osoby, najlepiej starsi małżonkowie, których łatwo zmanipulować. Możliwe też, że ktoś go rozpoznał. Kilka razy już przerwał prowadzącym podobne spotkania, głośno mówiąc o tym, żeby klienci nie dali się naciągnąć.

- Starsi ludzie są tam namawiani na kupno rzeczy, których wartość jest kilkanaście razy mniejsza. Można poprosić kogoś młodszego, żeby sprawdził cenę w Internecie - dodaje Gorczyca.

Gdy po raz drugi chciał wejść na salę, gdzie odbywał się pokaz, organizatorzy wezwali policję. Nasłali funkcjonariuszy również na dziennikarkę, która pytała, czemu nie został wpuszczony i czy ona może wziąć udział w prezentacji. Oczywiście, że nie mogła...

- Wynajmuję salę każdemu, kto płaci - tłumaczy właściciel lokalu, nie przejmując się, że starsi klienci będą szukali firmy, od której coś kupili, właśnie pod tym adresem. Sprzedawcy będą już gdzieś daleko w Polsce.

Co mają do ukrycia?

- Także nie do każdego klubu może pan wejść. Zaproszenie jest dla pary małżeńskiej, a pan przyszedł sam! - wykrzykiwała kobieta zajmująca się sprzedażą bezpośrednią, miła  wyłącznie wobec klientów, którzy płacą i nie zadają pytań. Nie chciała się przestawić ani poinformować, jaką firmę reprezentuje. Towarzyszyło jej dwóch młodych ludzi w białych koszulach i czarnych dżinsach. Jeden z nich wyglądający na ochroniarza. Na drzwiach sali wynajętej w hotelu zawieszono kartkę z nazwą firmy, której danych nie można odnaleźć w Internecie.

- Zostałam bardzo agresywnie potraktowana. Jedna z prowadzących pokaz, stojąc w drzwiach wykrzykiwała do mnie, że zna tylko jednego uczciwego dziennikarza i że szukam taniej sensacji. Usiłowała mnie wyprosić z holu hotelu, chociaż miałam prawo tam przebywać, tak jak każdy gość hotelu. Uważam takie zachowanie w publicznym miejscu za niedopuszczalne. Tak się nie mogą zachowywać pracownicy i osoby wykonujące zadania zlecone na rzecz jakiejkolwiek firmy - mówi dziennikarka.

- W pokazach uczestniczyły również osoby samotne, więc to nieprawda, że był wyłącznie dla par - zauważa Gorczyca. Po scysji wyszedł przed budynek, gdzie przestrzegał wchodzących, by nie kupowali pochopnie rzeczy, które są droższe, niż w rzeczywistości i informował, że mają 14 dni na rozwiązanie umowy. Prowadzący pokaz usiłowali mu w tym przeszkodzić, zagradzając mu drogę i wprowadzając klientów tylnym wejściem. Spisała go też policja. W związku ze zgłoszoną interwencją spisano również dane dziennikarki. Powiedziano policji, że oboje przeszkadzali w organizacji pokazu, który się jeszcze nie zaczął.

- Trochę wcześniej dzwoniłem na policję i zgłaszałem, że nie chcą mnie wpuścić. Nikt nie przyjechał. Przecież my pomagamy policjantom. Na swoich plakatach mają napisane nawet bardziej ostro, niż ja to mówię, żeby nie dać się oszukać - argumentuje Gorczyca.

- Ma pan rodziców, dziadków...nie wstydzi się pan tak ludzi naciągać? - pytał jednego ze sprzedawców.

- Wstydziłbym się tak stać za darmo na słońcu - odrzekł zadowolony z siebie mężczyzna, zapewniając, że dobrze zarabia.

Sprawa nie skończyła się po jednej interwencji, bo przed kolejnym pokazem Gorczyca pojechał tam ponownie. Tym razem to on wezwał policję, bo jak mówi, naruszono jego nietykalność cielesną i porwano ulotki, które rozdawał.

Leżaczki dla wybranych

Nie tylko Gorczyca nie dostąpił zaszczytu uczestnictwa w pokazie.

- Nie wpuścili nas. Powiedzieli, że taka męska para wejść nie może - mówią dwaj panowie, którzy na pocieszenie dostali po butelce płynu do prania. - Widzieliśmy przez otwarte drzwi, że ludzie leżą na leżakach. Też byśmy poleżeli - dziwią się panowie.

- Ja też nie zostałam wpuszczona na salę. Powiedzieli mi, że to dlatego, bo mój mąż rozmawiał z dziennikarzem - dodaje kobieta.

Prezenty na pocieszenie dostali wszyscy.

- Wiemy dobrze, że będą chcieli nam coś sprzedać. Przyszliśmy tylko po ten robot kuchenny, który nam obiecano - zapewniała jedna z par, która dostała się na pokaz. Zza zamkniętych drzwi było słychać brawa i radosne okrzyki. Potem sprzedawcy pomagali zanieść zakupy do samochodu...

Do Rzecznika Praw Konsumenta trafiają sprawy osób, które czują się poszkodowane przez firmy prowadzące sprzedaż bezpośrednią. Wszystkie są niezwykle trudne, bo decyzję o zakupie i wysokim kredycie podejmowano pod wpływem chwili. Potem się okazało, że np. patelnie do smażenia bez tłuszczu się przypalają, materace nie mają cudownych właściwości, a pościel  uczula i zbiega się w praniu. Czasem klienci twierdzą, że nie zdawali sobie sprawy, jak wysokie raty będą musieli płacić. Jak jednak przekonują sami sprzedawcy, nikogo do podpisania umowy nie zmusili.

Uzdrawiające światełko

Pani Maria, 83-latka z zaawansowaną demencją, nie musiała być na pokazie z mężem. Zresztą to niemożliwe, bo mąż nie żyje. Do hotelu, gdzie organizowano pokaz, trafiła bez problemu, gorzej było z powrotem do domu. Kiedy wyszła na ulicę, niosąc w torbie swój nowy, wspaniały nabytek, nie wiedziała, w którą stronę ma iść. Drogę wskazali jej jacyś przechodnie.

W domu, mając przebłysk świadomości, obejrzała mały przedmiot przypominający płaską latarkę. Przyciskiem zmieniało się kolor i natężenie światła. Cieszyła się, jak dziecko z nowego zakupu, który - jak na prezentacji zapewniała pani w białym kitlu - uleczy wszystkie schorzenia. Najbardziej miał pomóc na chore stawy i zwyrodnienia. Uzdrawiające promienie ponoć łagodziły bóle głowy, kręgosłupa, a nawet objawy chorób skórnych.

- Mama wspominała coś, że ma taki świetny sprzęt do leczenia i chciała mi go wypożyczyć, bo skarżyłam się na bolący kręgosłup - opowiada córka pani Marii. - Ale nie brałam tego na poważnie, bo już od dawna, przez tę swoją chorobę, opowiadała niestworzone historie. Miła różne wizje.

Starsza pani przez kilka dni naświetlała bolące miejsca, ale efektów nie zauważyła. W końcu doczytała w instrukcji, że nie można stosować urządzenia, gdy pacjent choruje na raka, a ona była po mastektomii. Odłożyła więc cudowne światełko do szuflady, bo nie wiedziała, gdzie kierować reklamację w tej sprawie. Na pokazie nikt nie poinformował jej o zagrożeniach. Mimo tego, raty za światełko płaciła regularnie - 110 zł miesięcznie.

- Kiedy choroba mamy się nasiliła i nie było z nią kontaktu, przejrzeliśmy z mężem rachunki do zapłaty. Była tam m.in. półroczna zaległość za to urządzenie i wezwanie z banku do uregulowania zaległości. Sama nie mogłam nic załatwić, bo nie byłam kredytobiorcą. Musiałam przyprowadzić do banku chorą, już nic nierozumiejącą mamę. Dopiero wtedy się dowiedziałam, że cudowne urządzenie kosztowało ją... 6 tysięcy złotych.

 


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
ReklamaDaniłosio życzenia 3.2024
Reklama
Reklama
Reklama