Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
Reklama Bank Spółdzielczy

Zabiła się z miłości do księdza | Super Tydzień

- Ona tak tego księdza kochała! - mówi ojciec Weroniki Józak. - Nie tak jednak, jak ludzie sobie myślą. Ksiądz nas osobiście zapewnił, że nigdy ślubów nie złamał. Za to, że mówił prawdę, oddalibyśmy życie. Był przyjacielem rodziny - dodaje. Tuż po śmierci księdza Weronika popełniła samobójstwo.
Zabiła się z miłości do księdza | Super Tydzień

Widok był straszny i zadziwiający zarazem. Przeczesujący las Borek policjanci przeszli tuż obok miejsca, które Weronika sobie wybrała na pożegnanie się z życiem. Dopiero drugi kordon natknął się na jej ciało zwisające z gałęzi. Ukryte było w dolince wśród drzew. Głęboko w lesie. Dwa dni jej szukano. Świadkowie mówią, że śliczna dziewczyna z blond włosami i podkurczonymi nogami

przypominała trochę anioła.

Nie wisiała wysoko. By zacisnąć pętlę na szyi, musiała ugiąć kolana, niemal przyklęknąć. Zanim straciła przytomność, w każdej chwili mogła zmienić zdanie i się uratować. Nie chciała już żyć. Miała duszę romantyczki, ale twardy charakter.

Skąd policjanci wiedzieli, gdzie jej szukać? Weronika wyszła z domu w piątek po południu. Dzień wcześniej dowiedziała się o śmierci proboszcza swojej parafii ks. Zygmunta Woźniaka. Ciężko to przeżyła, bo była z nim bardzo związana.

- Był dla niej jak ojciec. Lubiła z nim rozmawiać. Zajmowała się nim w chorobie. On też jej pomagał - mówią rodzice.

Ksiądz miał 67 lat

Chorował  na odmę płucną. W pierwszy dzień świąt gościł się z wikarym u Józaków. Nie najlepiej już wtedy wyglądał. Widać było, że jest chory. Tuż przed śmiercią pojechał do szpitala w Hrubieszowie. Nie dotarł tam. Umarł wcześniej. Miał rozległy zawał.

- Weronika dowiedziała się o śmierci księdza w czwartek. Zadzwoniłam do niej do szkoły. Gdybym tego nie zrobiła, miałaby żal, że wszyscy wokół wiedzieli, a ona nie. Następnego dnia wyciszyła się, ale powiedziała, że nie ma siły iść do szkoły. Została w domu. Po południu namówiłam ją, żeby chociaż pojechała do Chełma na lekcję nauki jazdy. Zgodziła się - opowiada mama Monika.

Nie może sobie wybaczyć,

że wysłała córkę do Chełma. Skąd jednak mogła wiedzieć, co się wydarzy?

- Wyjeżdżając, miała oczy, jakby chciała nas przeprosić. Wiedziała już, co zrobi. Zaplanowała wszystko - opowiada jej ojciec.

W Chełmie Weronika wysiadła z autobusu i zamówiła kurs taksówki do Castoramy. Tam kupiła sznur i ponownie zadzwoniła po taksówkę. Kazała się zawieźć w okolice nowych bloków pod lasem Borek. Kierowcy nic nie zaniepokoiło. Rozmawiała z nim jak gdyby nigdy nic. Do lasu poszła pieszo.

- Gdy wrócił ostatni autobus z Chełma, wiedzieliśmy, że coś jest nie tak. Potem znaleźliśmy list w jej pokoju i zadzwoniliśmy po policję - opowiada matka.

W liście pożegnalnym

Weronika napisała, że nie potrafi żyć bez księdza i jego przyjaźni. Na podstawie zapisów monitoringu w sklepie ustalono, dokąd pojechała. Poszukiwania skoncentrowały się na lesie Borek. Jej ciało znaleziono w niedzielę wieczorem.

Tuż po tej tragicznej śmierci ludzie zaczęli spekulować na temat jej relacji z księdzem. Często dziewczynę widywano wychodzącą rano z plebanii. Nie miała nawet 18 lat. Dorobiono  historię o tym, że rzekomo była w ciąży. Rozdmuchano skandal, ale jego bohaterowie nie mogli się już bronić.

- Przez to ludzkie gadanie targnęła się na życie. Już wcześniej przejmowała się tym, że ksiądz ją od siebie odpycha, że przez nią cierpi - złoszczą się rodzice. Przyznają, że

Weronika nocowała na plebanii.

Miała tam swój pokoik. Opiekowała się chorym księdzem, a na dodatek miała dzięki temu lepsze warunki do nauki niż w domu rodzinnym, gdzie ciągle jej bracia dokazywali i było ciasno. Posługiwała też w kościele, była lektorką. Księżom podczas uroczystych obiadów podawała do stołu.

- Zgadzaliśmy się na to. Dlaczego nie? Ktoś musiał w nocy czuwać nad księdzem. To też człowiek, samotny i schorowany. Tuż obok mieszkał wikary. W domu nie miała tego, co miała tam - mówi z naciskiem ojciec.

Gdy zaczęło się ludzkie gadanie, pojechał z córką do księdza. Jak mówi, nie było między nimi tematów tabu. - Ksiądz powiedział wprost, że przysięgi nigdy nie złamał i nie złamie. Sam byłem w takiej sytuacji, że ludzie mnie osądzali. Przyjaźniłem się z dziewczyną, ale z nią nigdy nie spałem. Ludzie nie wierzą w taką przyjaźń między człowiekiem a człowiekiem. Ciężko to im zrozumieć - dodaje ojciec.

Na plotki o ciąży

rodzice Weroniki reagują zdziwieniem. Są już wyniki sekcji. Nie była w ciąży. Rodzice zapewniają, że dziennikarze mogą to sprawdzić w prokuraturze. Szerzenie takich nieprawdziwych informacji godzi w ich rodzinę.

- Podczas sekcji rozcięli jej przełyk, brzuch, zajrzeli do mózgu. To raczej nie było konieczne, ale takie są procedury - opowiadają pogrążeni w bólu rodzice.

Co by jej dziś powiedzieli, gdyby mogli? - Tylko tyle, że Cię kochamy. Jesteśmy z Tobą i za księdzem Zygmuntem. I prosimy Cię o wybaczenie. Nie osądzamy - mówi ojciec. - Jesteśmy ludźmi wierzącymi. Jakby Pan Bóg chciał nie dopuścić do tego, co się stało, to ktoś by ją znalazł i odciął. To nie o nią tu chodzi, ale o księdza i naszą wiarę - dodaje.

Miała swoje plany.

Była romantyczką, pisała książki i wiersze. Chodziła do 2 klasy IV liceum w Chełmie. Za rok zdawałaby maturę. Planowała swoją 18-stkę, która miała być już wkrótce. Miała chłopaka. Była zaradna. Latem planowała wyjechać za granicę do pracy. Już podpisała umowę. Fascynowały ją służby mundurowe. Być może kiedyś służyłaby w jednej z takich formacji. Rozpacz pchnęła ją do samobójstwa i przekreślenia tych wszystkich planów. Zostawiła rozpoczętą książkę, szufladę pełną swoich wierszy i ukochaną rodzinę, która wierzy w Boga i w to, że śmierć to dopiero początek. Nie spoczęła zgodnie ze swoim życzeniem koło księdza, bo inni mogliby tego nie zrozumieć. Rodzina chciała mieć ją blisko. Pochowano ją na parafialnym cmentarzu w Kumowie.

W ostatniej drodze

towarzyszyła Weronice rodzina. Przyszli parafianie i przyjaciele. Kościół był zapełniony do ostatniej ławki, a niektórzy stali na zewnątrz. Przy takim licznym audytorium, po mszy, głos zabrał ojciec dziewczynki. Powiedział wprost zdumionym słuchaczom, że te wszystkie pomówienia i oszczerstwa, jakie są powtarzane przez ludzi, nie są prawdą.

- Ona wiedziała, że ich ciała nie mogą się połączyć, ale duchem... Kto jej zabronił? Wy? Ja? Kim ja jestem? Czy za to macie żal, że pocałowała go jak ojca? - mówił pogrążony w żalu ojciec dziewczynki, powtarzając raz za razem, że bardzo kochała księdza. Opisał jej ostatnie godziny ze szczegółami. Dodał też, że kiedyś taka śmierć samobójcza była potępiania przez Kościół. Dlatego podziękował Bogu i księżom, że to się zmieniło i jej ciało mogło być w kościele podczas mszy.

- Bardzo dziękujemy wszystkim obecnym na pogrzebie, przyjaciołom i delegacjom. To dla nas było ważne, bo prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie - mówi mama Weroniki.

Jak zdradził ojciec Weroniki, dziewczyna prowadziła dziennik, w którym szczegółowo opisywała swoje życie. Napisała nawet kazanie i chciała, żeby zostało odczytane. Zabrakło na to czasu.

Do obrony wnuczki przygotowana też była jej babcia Celina Góra. Ksiądz oszczędził jej tego stresu i nie pozwolił stanąć za mównicą.

Zmarły ksiądz Zygmunt Woźniak 

był postacią podziwianą, ale też kontrowersyjną. Był kanonikiem honorowym Kapituły Chełmskiej, proboszczem parafii w Kumowie. Wcześniej pełnił obowiązki wikariusza w parafiach: Bystrzyca, Szczebrzeszyn i Lublin oraz proboszcza w Syczynie. Do parafii w Kumowie skierowano go w 2013 roku. Był znany ze swojej dobroczynności i organizowania zbiórek na rzecz najbiedniejszych.

- Ksiądz Zygmunt wielokrotnie zapraszał mnie na zbiórki i rekolekcje, pomagał mi i mojej bardzo biednej parafii, dawał intencje mszalne i pieniądze za pomoc w spowiedzi oraz wiele rzeczy do kościołów na Ukrainie - wspomina ks. Łukasz Gron, chełmianin, proboszcz z Kodymy na Podolu na Ukrainie.

Jego posługa w Kumowie nie należała do najłatwiejszych, a on nie został tam przyjęty przez wszystkich z otwartymi rękoma. W 2016 roku było o nim głośno w mediach po tym, jak przed parafianami padł na kolana i przepraszał, że bez pytania wydał pieniądze na remont centralnego ogrzewania na plebanii.

Zemdlał na oczach wiernych.

Wcześniej wpływały też na niego skargi do lokalnych mediów, m.in. w sprawie zamiaru sprzedaży kościelnej działki. Zysk miał być przeznaczony na spłatę zobowiązań, jakie pozostawił po sobie jego poprzednik. Jednak nie wszystkim wiernym podobał się zamiar księdza wyzbywania się majątku kościelnego, więc podnieśli bunt.

W tym samym roku pisaliśmy na łamach Super Tygodnia Chełmskiego o kolejnym konflikcie z proboszczem. Babcia dziecka poskarżyła się nam, że nie powinien łączyć chrztu z mszą św. w intencji osób zmarłych. Parafianka twierdziła także, że nikt nie rozumie, co ksiądz mówi w kościele.

"Co do niezrozumienia kazań głoszonych przez proboszcza w Kumowie przez wiernych – są to kwestie indywidualnych percepcji, zatem nie wypada mi nawet tego komentować" - odpisał nam wówczas rzecznik prasowy Archidiecezji Lubelskiej. Po każdej skardze, jaka wpływała na księdza, kuria znalazła podstawy, by go bronić.

W 2017 roku ksiądz Woźniak tłumaczył się ze swojej decyzji w sprawie przeniesienia obrazu świętej Anny z kapliczki w Sielcu do kościoła w Kumowie Plebańskim. Niektórzy uważali, że mógł przez to wywołać konflikt z wyznawcami prawosławia. Na szczęście do tego nie doszło. Inną kwestią była renowacja tego obrazu, wykonana bez zasięgania opinii konserwatora zabytków.

W tym roku kontrowersje wzbudziło zamontowanie w kościele, również bez pozwolenia konserwatora zabytków, grzejników gazowych. Tego typu ogrzewanie było szkodliwe dla dzieł sztuki znajdujących się w kościele.

Po śmierci Weroniki redakcje lokalnych mediów zalała fala krytyki na temat niewłaściwych relacji księdza z nastolatką. Parafianie wyrażali swoje oburzenie, że zwierzchnicy proboszcza nie reagują na ich skargi i "problem jest zamiatany pod dywan".

Wicekanclerz Rzecznik Prasowy Archidiecezji, ks. Adam Jaszcz

W każdej parafii znajdzie się osoba, która nie darzy sympatią swojego proboszcza i jest gotowa z tego powodu napisać anonim do kurii. Nas interesują tylko fakty i dowody, które te fakty potwierdzają. Wtedy badamy sprawę i podejmujemy działania. W przypadku zmarłego proboszcza z Kumowa nie było wiarygodnych skarg, które wymagałyby interwencji kurii. Ksiądz cieszył się dobrą opinią i z tego powodu po latach pracy w Syczynie został przeniesiony na urząd proboszcza do większej parafii. Jeśli ktoś ma jakieś dowody, niech je pokaże. W przeciwnym razie na podstawie plotek i pomówień niszczy się dobre imię osób zmarłych, co w tradycji chrześcijańskiej jest czymś wyjątkowo niegodziwym. Apelujemy też o uszanowanie dramatu i elementarny szacunek dla rodzin osób zmarłych.

 

 


Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama