Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
Reklama Stachniuk Optyk

Uratował dzieci z płomieni

Obudził go sygnał czujnika czadu. Otworzył drzwi do kotłowni, żeby sprawdzić, co się stało. Wtedy buchnął na niego ogień. Próbował gasić płomienie, ale bezskutecznie. Trzeba ratować dzieci! – pomyślał. Usłyszał krzyk przestraszonego syna. Najszybciej jak się dało wyprowadził go z domu, potem wrócił po córkę. Wszechobecny, gryzący w oczy dym odcinał mu drogę ucieczki…
Uratował dzieci z płomieni

W środę (3 marca) 8-letni Łukasz i 7-letnia Wiktoria po godzinie 21 wykąpali się i grzecznie poszli  spać.

- Ja też zaraz po nich się położyłem, bo byłem zmęczony po pracy – mówi pan Paweł z ulicy Stolarskiej w Chełmie, samotnie wychowujący dwoje dzieci.

Długo nie pospał. Po godzinie 21.30 zbudził go pisk czujnika czadu.

- Poszedłem do kotłowni sprawdzić, co się stało. Otworzyłem drzwi, a wtedy buchnął na mnie ogień. Pobiegłem na zewnątrz po szlauch, ale się gdzieś zaplątał, więc go rzuciłem. Wiedziałem już, że z żywiołem sobie nie poradzę, więc muszę ratować dzieci. Syn się zbudził i zaczął mnie wołać. Zobaczyłem, że schodzi z piętrowego łóżka. Złapałem go i wybiegliśmy na dwór do samochodu. Potem wróciłem po córkę. Ognia było już coraz więcej. Przez dym nic nie widziałem. Wiktoria schowała się pod kołdrą, ale kazałem jej krzyczeć, żeby dotrzeć do niej po głosie. Słyszałem rozpaczliwe: „Tato! Tato!”. Gdy dobiegłem do niej, złapałem ją po omacku, chyba nawet za głowę, i przyciągnąłem do siebie. Szybko wybiegłem z nią do samochodu.

Potem jeszcze wrócił na sekundę do środka po saszetkę z kluczykami, dokumentami i po telefon. Wiedział, że leżą na stole, więc jakoś je znalazł i uciekł. Ogień szalał już w całym mieszkaniu.

- Wskoczyłem szybko do auta. Niewiele myśląc, ruszyłem z impetem i tyłem samochodu rozwaliłem bramę. Potem zadzwoniłem po straż pożarną. Byliśmy już bezpieczni, ale bez dachu nad głową…

 Spaliło się wszystko

Po 10 minutach pojawili się strażacy. 

– Szybko przyjechali i zaczęli działać, ale dom był drewniany, miał ściany z płyt i styropianu. Ogień błyskawicznie się rozprzestrzeniał – dodaje pan Paweł.

- Gdy ratownicy dojechali na miejsce, budynek był już w połowie objęty ogniem – mówi bryg. Wojciech Chudoba, zastępca komendanta Komendy Miejskiej Państwowej Straży Pożarnej w Chełmie. - Akcja trwała ponad trzy godziny. Brało w niej udział 10 strażaków. Wynieśli z kuchni butlę z gazem, a po dogaszeniu zajęli się rozbiórką spalonego domu. Wszystko wskazuje na to, że ogień wybuchł w kotłowni.

- Praktycznie wszystko się spaliło, nic nie wynieśliśmy, nie było jak – mówi pan Paweł. – Wszystkie sprzęty, meble, przedmioty domowego użytku, narzędzia. Część całkowicie się spaliła, część potopiła, inne są tak okopcone, że praktycznie do wyrzucenia. Dom nie nadaje się do zamieszkania, trzeba stawiać nowe ściany, zrywać podłogę i układać nową, runął sufit. Powiedziano mi, że jest w takim stanie, że w zasadzie nie opłaca się go odbudowywać, ale ja chcę spróbować. Tu się wychowałem i chcę, by tu mieszkały moje dzieci…  

Nie zostali bez pomocy

Na szczęście pan Paweł z dzieciakami mogli od razu liczyć na wsparcie. Są pod opieką MOPR-u w Chełmie. Mają przydzielonego asystenta rodziny. - Wspaniała kobieta. Wszystko szybko nam zorganizowała. Bardzo nam pomogła, za co dziękuję z całego serca. Dostaliśmy tymczasowe lokum w Centrum Pomocy Dziecka i Rodzinie, niezbędne rzeczy, ubrania i jedzenie. Przynajmniej na razie mamy się gdzie zatrzymać.

Losem pogorzelców, mieszkańców Chełma, od razu zainteresował się urząd miasta.

- To oczywiste, że nie zostawimy tej rodziny bez pomocy – mówi Dominik Gil z gabinetu prezydenta Chełma. – Na razie ojciec z dziećmi mają gdzie mieszkać. Mogą się też ubiegać o mieszkanie socjalne. Już wiem, że dostaną sprzęt AGD, który udało się nam zdobyć w konkursie „Świeć z Energą”.

To jednak kropla w morzu potrzeb rodziny, która straciła cały swój dobytek. Pan Paweł ma nadzieję, że odbuduje spalony dom. Już w czwartek pojechał porządkować zgliszcza. Nie boi się tego, że czeka go ogrom pracy. Problem w tym, że odbudowa to ogromny koszt, a nie stać go na materiały budowlane i narzędzia.

– Sprawdzałem, wszystkie popalone, potopione, nie mam czym pracować – mówi mieszkaniec Stolarskiej. Liczy zatem na pomoc ludzi o dobrych sercach i firm, które nieodpłatnie wsparłyby go, ofiarowując sprzęt i materiały budowlane. Jeśli ktoś chciałby pomóc, prosimy o kontakt z naszą redakcją.



Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama