Sąd był wyjątkowo łaskawy dla domowego dręczyciela. Mężczyzna ma być pod dozorem kuratora. Musi zobowiązać się do leczenia z nałogu i poprawnego zachowania wobec poszkodowanej. Czy to jednak wystarczy, by zmienił swoje zachowanie? Wyrok nie jest jeszcze prawomocny.
Według ustaleń prokuratury, kobieta miała z nim prawdziwe piekło. Od stycznia 2009 r. do 7 maja ubiegłego roku 52-latek, będąc pod wpływem alkoholu, wszczynał domowe awantury. Obrzucał swą żonę wulgarnymi słowami i przekleństwami, szarpał i bił po twarzy. Chciał ją za wszelką cenę kontrolować – przeszukiwał jej telefon, sprawdzał, czy na pewno chodzi do pracy, gdy nie ma jej w domu.
Jak zeznała poszkodowana, zmuszana była przez niego siłą do współżycia. By wymusić seks, ciągnął ją za włosy, dusił, krzyczał, że ją zabije oraz policzkował ją.
Kolejna awantura rozpętała się 7 maja ub. r., gdy poszła do piwnicy rozwieszać pranie. Przyszedł za nią, zaczął rozrzucać ubranie i wyżywać się na kobiecie. Uciekła wtedy do córki, która mieszkała niedaleko. Potem zawiadomiła policję.
Agresywny mężczyzna został zatrzymany. Nie przyznał się do zarzucanych mu czynów. Tłumaczył, że się zdenerwował, bo gdy przyszedł z pracy, obiad nie był gotowy. Chciał nastraszyć żonę, że spali jej ubrania w piecu. Zapewniał jednak, że jej nie uderzył.
Śledczy nie uwierzyli w jego tłumaczenia i skierowali do sądu akt oskarżenia. 2 lutego zakończył się proces w jego sprawie.
Napisz komentarz
Komentarze