Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama Emka 3.2024 życzenia
Reklama Stachniuk Optyk

Z archiwum X Jagodnego

Młody człowiek szedł drogą przez las w Jagodnem do Czułczyc na wesele. Zbłądził trochę i trafił na bandytów. Potem kobieta z Ameryki go szukała, żywego lub martwego. Milion dolarów chciała dać za informację. Wróciła z niczym, bo ci, co wiedzieli, bali się mówić.
Z archiwum X Jagodnego

Autor: Fot. ilustracyjne (Pixabay)

Do redakcji Super Tygodnia Chełmskiego zadzwonił pan Zenon. Przeczytał artykuł o Jagodnem, które chce włączenia do gminy Chełm i coś mu się przypomniało. Dawne dzieje...

- W lesie w Jagodnem jest mogiła. Kiedyś jej szukano, ale ludzie się bali mówić. Teraz są już inne czasy. Ci, co zabili tego człowieka, nie żyją. Może rodzina chciałaby wiedzieć, co mu się przytrafiło - mówi pan Zenon. - Dziesięć lat temu ten grób jeszcze tam był. Obok drzewo rosło. Ze trzy osoby powinny jeszcze znać to miejsce - przypomina sobie pan Zenon.

86-letnia siostra pana Zenona była panienką, gdy doszło do morderstwa w Jagodnem. Wciąż ma dobrą pamięć. Nie mieszka już w tej wsi, ale udało nam się do niej dodzwonić...

- Miałam 9 lat w 1944 roku, gdy sprowadziliśmy się do Jagodnego - wspomina pani Janina. - Potem ojciec uciekł na Zachód, bo straszne rzeczy się tutaj działy - dodaje.

Prawdopodobnie było to w roku 1946. Pani Janinie wydaje się, że mogło to być rok lub nawet dwa lata wcześniej. Po wojnie na wsiach grasowały bandy, które mordowały ludzi, kradły dobytek, podpalały domy i stodoły. Co jakiś czas znajdowano w lesie zakopane ciało, które psy wygrzebały, albo rękę wystającą z piachu. Czasem ludzie ginęli bez wieści. W tych niebezpiecznych czasach, gdzieś około Bożego Narodzenia, szedł mężczyzna z Chełma przez Jagodne. Zmierzał na wesele do kościoła w Czułczycach. Był elegancko ubrany i wyglądał na bogatego człowieka. Miał skórzane buty i ładną kurtkę. Zwłaszcza ta kurtka w tamtych czasach rzucała się w oczy i budziła zazdrość.

- Mówili na niego Amerykanin, ale on miał rodzinę w Sajczycach. Może wrócił niedawno z Ameryki...? - zastanawia się pani Janina.

Tej historii nie znał sołtys Jagodnego, ale popytał miejscowych. Niektórzy dobrze wiedzą i pamiętają opowieści rodziców i starszego rodzeństwa o bandach grasujących w lesie pod Chełmem.

- Była taka droga na ukos przez Jagodne, między lasami. Mieszkali przy niej dwaj bandyci pochodzenia ukraińskiego. Ludzie ich jeszcze pamiętają z nazwiska. Ten mężczyzna, którego zamordowali, zaszedł do jednego z nich do domu, żeby zapytać o dalszą drogę. Akurat byli tam obaj Ukraińcy, pili alkohol - mówi sołtys Jagodnego Andrzej Paszko.

Amerykanin miał wyjątkowego pecha, bo przyszedł do człowieka, którego dom mijali miejscowi szerokim łukiem. Nawet jeśli mieli przeprawiać się przez pola i rzeczkę, to woleli iść tą drogą, niż skrótem przez las. Tego jednak obcy człowiek nie wiedział, tak samo, jak nie podejrzewał, że elegancka kurtka ściągnie na niego nieszczęście. Bandyci przydybali go w środku lasu i kazali się rozbierać albo zdarli z niego ubranie zaraz po tym, jak go zabili. Potem różne historie po wsi krążyły. Podobno gajowy widział nieboraka w samych kalesonach. Bandyci strzelili swojej ofierze w tył głowy - precyzyjnie, żeby nie podziurawić kurtki. Z tej kurtki zrobiono palto dziewczęce. Szybko je ukryto, gdy rozpętała się afera i ktoś zaczął zadawać za dużo pytań.

- Bandyci ciało tego mężczyzny utopili w bagnie. Wsadzili je pod lód, ale ono wypłynęło na wiosnę. Nie było wiadomo, jak się ten człowiek nazywał, więc pochowano go w anonimowej mogile, w lesie w Jagodnem - przypomina sobie pan Zenon.

Potem przyjechała do Jagodnego jakaś kobieta. Szukała swojego Amerykanina - jak mówili miejscowi. Słyszeli, że milion dolarów obiecywała, ale nikt pary z gęby nie puścił. Bali się, bo bandyci wciąż żyli, mieli się dobrze i mogli się zemścić.

- Trzeba było brać te dolary i uciekać! - mówią teraz niektórzy. - Takie to były czasy. Bandyci robili, co chcieli. Wywozili ludzi do lasu. Mordowali. Kradli świnie. Przez nich wielu uciekło na Zachód - dodają.

Niektórzy twierdzą, że ci sami przestępcy podpalili dawny urząd gminy w Stawie. Czy tak było, nie wiadomo. Pewnie niejedno mieli na sumieniu. Przeróżnych band grasowało wtedy wiele.

- Jak tylko znajdę tę mogiłę, zrobię zdjęcie. Sam jestem ciekaw tej historii - mówi sołtys Paszko.


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
Kazio 25.11.2020 15:44
Podobna historia wydarzyła się w lesie koło Rejowca dawno temu. Mordercą był późniejszy pułkownik, jego rodzina jeszcze żyje. Zginęła kobieta z Warszawy, która przyjechała po nabiał do pobliskiej wsi. Zastrzelili ją w lesie i obrabowali

ReklamaDaniłosio życzenia 3.2024
Reklama
Reklama
Reklama