Na terenie powiatu chełmskiego wykryto dwa pierwsze ogniska niebezpiecznej choroby ASF, która atakuje tylko świnie i dziki. Nie ma na nią leku. Chore zwierzęta gorączkują, tracą apetyt, sinieją i mają krwawe biegunki.
Gospodarstwo strzeżone płotem
- Dziki chodzą swobodnie i ich się nie zabija. Od jesieni nie słyszałem w okolicy ani jednego strzału - skarży się Jan Łubkowski, hodowca z Malinówki na terenie gminy Sawin.
Najprawdopodobniej to właśnie od dzików choroba przeniosła się na świnie. W minionym tygodniu gospodarzowi z Malinówki najpierw padła jedna świnia, potem kolejne dwie. Pobrane przez lekarza weterynarii próbki wykazały, że zwierzęta były chore na ASF. Spośród 30 przebadanych świń ze stada 13 było zarażonych. W takiej sytuacji świń się nie leczy. Wszystkie w gospodarstwie, również te jeszcze zdrowe, muszą zostać zabite i zutylizowane. W Malinówce było ich 661 sztuk. W nocy - tuż po otrzymaniu informacji, że w stadzie jest ASF - terenu gospodarstwa strzegli policjanci.
- Nie wiem, jak wirus mógł się przedostać do chlewni. Wokół budynków jest płot i dodatkowo wokół ogrodziliśmy 6,5 hektara ziemi leśną siatką. Karmiliśmy świnie własnym zbożem i mieliśmy słomę z ubiegłorocznych zbiorów, była nakryta - dodaje rolnik.
Gospodarz nie ukrywa, że z powodu pojawienia się wirusa może mieć kłopoty finansowe, jeżeli nie otrzyma odszkodowania. Decyzja w tej sprawie jeszcze nie zapadła. Od lat inwestował w swoje gospodarstwo i zaciągał kredyty. Wygląda na to, że spełniał wszystkie wymagania związane z bioasekuracją.
Świnia też zwierzę
Drugie ognisko choroby wykryto w Tarnowie na terenie gminy Wierzbica. Tam w gospodarstwie było 15 świń hodowanych na własne potrzeby. Gospodarze nie zgadzali się na ich ubicie.
- Ja to doskonale rozumiem, w grę wchodzą emocje. Właścicielom trudno rozstać się ze zwierzętami - mówi Agnieszka Lis, powiatowy lekarz weterynarii.
W czasie zabijania świń w Tarnowie musieli interweniować policjanci, by nie utrudniano pracy weterynarzowi.
W przypadku tego gospodarstwa również jeszcze nie zapadła decyzja w sprawie wypłaty odszkodowania. Nie było ono ogrodzone, ale też nie ma w przepisach jednoznacznie zawartego wymogu ogradzania terenu wokół chlewni.
- Przy likwidacji stada stosujemy metody humanitarne. Na pewno nie leje się krew, jak to niektórzy sobie wyobrażają. Zwierzęta są oszałamiane przy użyciu prądu, a potem stosowane są metody farmakologiczne. Za pomocą leków są one usypiane - wyjaśnia Lis.
Duże sztuki zabijane były strzałem w głowę. Potem przyjechał transport z firmy utylizacyjnej. W kolejnych dniach inspektorat przystąpił do dalszych prac związanych z usuwaniem gnojówki, sprzątaniem i czyszczeniem oraz dezynfekcją chlewni. Zaangażowani byli w to strażacy OSP. W piątek w teren wyruszyli inspektorzy kontrolujący sąsiednie gospodarstwa. Sprawdzą wszystkich rolników w promieniu 10 kilometrów od gospodarstw, gdzie wykryto wirus.
Maty dopiero będą
W ubiegłym tygodniu na drogach dojazdowych do gospodarstw w Tarnowie i Malinówce nie było jeszcze wyłożonych mat dezynfekujących. Okolicę patrolowali policjanci, zwracając uwagę na ewentualne transporty zwierząt.
- Obszar zagrożony w promieniu 10 kilometrów obejmuje powiaty włodawski i łęczyński, w związku z czym rozporządzenie w tej sprawie musi wydać wojewoda. Czekamy na ten akt prawny - wyjaśnia Lis.
Gdy tylko dokument się ukaże, na drogach gminnych i powiatowych będą leżały nasączone środkiem dezynfekcyjnym maty. Prawdopodobnie nie będą one wykładane na drodze wojewódzkiej, gdyż mogłyby powodować zagrożenie w ruchu.
W tym czasie, gdy inspektorat likwidował ogniska choroby, wojska obrony terytorialnej, a później strażacy ochotnicy przeczesywali lasy w poszukiwaniu padłych dzików, które mogą być źródłem rozprzestrzeniania się wirusa ASF. Organizatorem akcji było nadleśnictwo przy współpracy z inspektoratem weterynarii.
Teraz czytane:
Beata Mazurek oficjalnie przedstawiła kandydata na prezydenta Chełma [CZYTAJ]
Napisz komentarz
Komentarze