Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
Reklama Bank Spółdzielczy

Wirus zaatakował hodowlę świń

Jedna z największych hodowli trzody chlewnej w naszym powiecie została zaatakowana przez wirus Afrykańskiego Pomoru Świń. Prawie 2 tys. sztuk zwierząt z tego gospodarstwa zostanie zutylizowanych. To także największe ognisko choroby stwierdzone na terenie Polski. Właściciel hodowli jest załamany. Straty liczy w milionach.
Wirus zaatakował hodowlę świń

Przed tygodniem informowaliśmy TUTAJ o tym, że w lesie w Adamkach i Stawkach na terenie gminy Włodawa oraz w Lacku w gminie Hanna znaleziono padłe dziki. Pobrano próbki ciała tych zwierząt i wysłano do specjalistycznego laboratorium w Puławach, gdzie zostały przebadane pod kątem obecności wirusa. Badania wykazały, że zwierzęta padły, bo były chore na ASF.

Dramat hodowcy z Sobiboru

Nikt nie spodziewał się, że choroba tak szybko dotrze do gospodarstw. Zaatakowała w Sobiborze największą hodowlę trzody w powiecie włodawskim.

- Podczas ostatniego weekendu padło nam kilka sztuk świń. Myśleliśmy, że przyczyną jest różyca i pod tym kątem leczyliśmy zwierzęta. W niedzielę zostały pobrane próbki krwi, w celu wykonania specjalistycznych badań. Okazało się, że to nie różyca, a ASF... - opowiada Dariusz Koziej, właściciel gospodarstwa.

W jaki sposób wirus przedostał się do jego hodowli? Nie wiadomo i nikt nie jest w stanie tego jednoznacznie stwierdzić. Na pewno nie został wniesiony przez dziki. Gospodarz miał bowiem spełnione wszelkie zasady tzw. bioasekuracji. Miał ogrodzone szczelnie gospodarstwo. Przy wjeździe i wyjeździe rozłożone maty dezynfekcyjne. Do obór nie mógł wchodzić nikt, kto nie był do tego upoważniony.

- Ciężko jest mi stwierdzić, w jaki sposób choroba przedostała się do mojego gospodarstwa. Powodów może być kilka. Może człowiek wniósł bakterię, a może jakieś ptaki. Nie można też wykluczyć, że do Sobiboru przeniesiona została przez powietrze – dodaje nasz rozmówca.

Powiatowy lekarz weterynarii podjął decyzję o odizolowaniu tego gospodarstwa. Teren ogrodzony został taśmą, a dostępu do posesji strzegli włodawscy policjanci. Wstęp mogły mieć tylko osoby upoważnione, czyli właściciel, lekarz weterynarii oraz służby, które odbierały z obór padłe zwierzęta. Zdecydowano również o zutylizowaniu całego stada, liczącego prawie 2 tys. sztuk świń. Zwierzęta mają być zagazowane i przewiezione do specjalistycznego zakładu, w którym zostaną spalone.

- W czasie wojny zagazowywano ludzi, a teraz gazuje się zwierzęta... – mówi ze łzami w oczach gospodarz.

Prawdopodobnie zutylizowane zostaną też wszystkie świnie w gospodarstwach, w promieniu trzech kilometrów od stwierdzonego ogniska.

Straty liczą w milionach

Straty, jakie spowodowało ASF, są ogromne. Pan Dariusz nie był w stanie jeszcze ich dokładnie wyliczyć. Jednak tylko na zlikwidowaniu trzody mógł stracić około 1,5 mln zł. Ponadto przed trzema laty zmodernizował jedną z obór, ponosząc na to równie duże koszty. Doliczyć trzeba też inne wydatki związane z utrzymaniem gospodarstwa. Łączne straty mogą sięgnąć nawet kilka milionów złotych.

Pan Dariusz prowadził gospodarstwo wspólnie z małżonką od 12 lat. Włożyli w nie mnóstwo pieniędzy, ale przede wszystkim własne serca. Przy obejściu zatrudniali też kilku okolicznych mieszkańców.

Kiedyś w tym miejscu był PGR. Po jego upadku ludzie zostali bez pracy. Szansę na zarobienie pieniędzy i utrzymanie rodzin dali im Koziejowie. Teraz ich gospodarstwo doprowadził do ruiny straszliwy wirus Afrykańskiego Pomoru Świń.

Na mieszkańców pobliskich bloków padł blady strach. Dla wielu z nich był to jedyny dochód, z którego utrzymywali rodziny. Zastanawiają się, gdzie teraz znajdą zatrudnienie, tym bardziej że o pracę w powiecie włodawskim jest bardzo trudno.

-  Dosłownie z dnia na dzień zostaliśmy bez pracy, ale to chyba jeszcze do nas nie dociera. Jesteśmy przerażeni i nie wiemy, co teraz będzie... - mówią.

Drugi przypadek ASF

W piątek okazało się, że wirus Afrykańskiego Pomoru Świń zaatakował kolejne gospodarstwo na terenie gminy Włodawa. Tym razem w Stawkach. Ta hodowla jest jednak wielokrotnie mniejsza od tej w Sobiborze.

- Mam 12 tuczników, 4 maciory i 20 prosiąt. W niedzielę pochorowały mi się tuczniki. Wezwałem lekarza weterynarii. Pobrał od zwierząt próbki krwi do badań. Okazało się, że to ASF - mówi z żalem pan Mieczysław, właściciel gospodarstwa.

W jaki sposób wirus przedostał się do jego obór? Nie wie, bo robił, co mógł, aby uchronić hodowlę przed ASF. Jednak mieszka w pobliżu lasu i jak twierdzi, mimo wszelkich starań nie był w stanie w pełni zabezpieczyć trzody chlewnej.

Gospodarstwo zostało ogrodzone i oznakowane, że na tym terenie występuje Afrykański Pomór Świń. Natomiast lekarz weterynarii już podjął decyzję o uśmierceniu całego stada. Wiadomo, że w związku z tym, podobnie jak w Sobiborze, w promieniu 3 km od miejsca wykrycia choroby ustalona zostanie strefa zapowietrzona. Rozszerzona zostanie także strefa zagrożenia i obejmie już prawie jedną trzecią powiatu. Pan Mieczysław ma żal do rządzących o to, że nie zrobili nic, aby wybić wszystkie dziki. Przekonany jest, że dzięki temu udałoby się zapobiec rozprzestrzenianiu się choroby.

- Oficjalnie mówi się, że na terenie naszej gminy znaleziono dwa martwe dziki zarażone wirusem. Grzybiarze twierdzą jednak, że padłych dzików w naszych lasach jest bardzo dużo. Wiele z nich znajduje się w stanie zaawansowanego rozkładu i nikt nic z nimi nie robi. W lesie podobno tak śmierdzi padliną, że trudno jest przejść - dodaje nasz rozmówca.

Służby w pełnej gotowości

Już po stwierdzeniu pierwszego ogniska ASF w gospodarstwie rolnym na terenie powiatu włodawskiego, w środę rano w starostwie powiatowym we Włodawie zwołano sztab kryzysowy. Omawiano zaistniałą sytuację i dyskutowano, jak przeciwdziałać rozprzestrzenianiu się wirusa do kolejnych obór. Ustalano również zasady współpracy wszystkich służb.

- W promieniu 3 km od ogniska stwierdzonej choroby ustalono strefę zapowietrzoną, natomiast w obrębie 7 km wyznaczono strefę zagrożenia wirusem Afrykańskiego Pomoru Świń. Przy drodze wojewódzkiej, która prowadzi przez Sobibór, ustawione zostaną tablice informujące o tych strefach. Ponadto na drodze po obydwu stronach miejscowości rozłożone zostaną maty dezynfekcyjne – wylicza Andrzej Romańczuk, starosta powiatu włodawskiego.

Strażacy z OSP co kilka godzin będą musieli polewać maty wodą, aby cały czas były wilgotne i spełniały swoją funkcję. Każdy pojazd będzie musiał przejechać przez nie, a także przejść każdy pieszy. Wszystko po to, aby wirus nie rozprzestrzenił się poza strefę zagrożenia.

ASF niegroźny dla ludzi

Władze powiatowe uspokajają mieszkańców i turystów, aby nie obawiali się Afrykańskiego Pomoru Świń. Wirus jest groźny tylko dla świń oraz dzików. Ludziom nic nie zagraża. Nic nikomu się nie stanie, nawet jeśli zje mięso ze świni, która była nosicielem tej choroby.

Urzędnicy proszą jednak o zachowanie wszelkich środków ostrożności, aby ASF nie rozprzestrzenił się do kolejnych gospodarstw. Obowiązuje zakaz kupowania świń nieoznakowanych i z niewiadomego źródła. Trzoda chlewna musi być przechowywana w pomieszczeniach szczelnie zamkniętych, do których nie będą mogły wejść dziki lub inne zwierzęta, które mogą być nosicielem wirusa. Pasza, którą są karmione, musi być zabezpieczona przed dostępem zwierząt wolno żyjących. Zarówno przed wejściem do pomieszczenia, w którym przetrzymywana jest trzoda chlewna, jak też we wjeździe na posesję i wyjeździe z niej musi być wyłożona specjalna mata dezynfekcyjna. Gospodarz ma też obowiązek używania odrębnego stroju do pracy w chlewni i nie ma prawa wyjść w nim na zewnątrz budynku. Ponadto każdy ma obowiązek zarejestrowania hodowli w Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa. Za nieprzestrzeganie tych wymogów rolnikom grożą wysokie kary administracyjne i mandaty. W takich przypadkach, nawet bez stwierdzenia ASF, inspekcja weterynaryjna może wydać decyzję o utylizacji całego stada. Natomiast hodowca ten nie otrzyma odszkodowania za zabite zwierzęta.

Zapłacą za martwe dziki

Każdy sposób jest dobry, aby walczyć z Afrykańskim Pomorem Świń. Sejmik Województwa Lubelskiego wygospodarował z budżetu 450 tys. zł na ten cel. Zamierza płacić 200 zł każdemu, kto znajdzie w lesie martwego dzika.

O znalezieniu padłego zwierzęcia należy poinformować powiatowego lekarza weterynarii i wziąć od niego zaświadczenie potwierdzające ten fakt. Następnie udać się do urzędu gminy, na terenie której dzik został znaleziony, przedłożyć zaświadczenie i wypełnić formularz o wypłatę tzw. nagrody. W dalszej kolejności samorząd przekaże dokumenty do urzędu marszałkowskiego, a ten przeleje pieniądze na wskazane konto bankowe.

 


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama