Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
Reklama Stachniuk Optyk

Sentymentalna podróż potomków chełmskich Żydów

Jedni przyjechali, aby poznać miejsca znane jedynie z rodzinnych opowieści, inni aby sprawdzić, czy jeszcze coś pozostało z ich dawnego Chełma. W piątek do naszego miasta przybyła z Izraela grupa potomków chełmian żydowskiego pochodzenia. Ich pobyt był sentymentalną podróżą do korzeni...
Sentymentalna podróż potomków chełmskich Żydów

Wizyta w Chełmie została zorganizowana z inicjatywy stowarzyszenia potomków chełmian. Wzięło w niej udział 35 osób, przede wszystkim mieszkańców Izraela. Dla większości z nich była to wędrówka szlakiem historii ich rodzin... Po niejednym policzku popłynęła łza wzruszenia.

 

Lechaim!

- Gdyby nie nazizm, okupacja, nasze rodziny mieszkałyby w Polsce pośród was - przekonywał w swoim przemówieniu do chełmian Benzi Levkowitz, który zabrał głos w imieniu przybyłych gości. Spotkanie z mieszkańcami zorganizowano w Chełmskiej Bibliotece Publicznej.

- Kiedy patrzymy na wspólną historię Żydów i Polaków, widzimy trzy kręgi: krąg rodzinny - poszukiwanie korzeni naszych rodzin, krąg społecznościowy - to społeczność żydowska, jako część polskiego społeczeństwa, i trzeci, czyli relacje pomiędzy Żydami i Polakami, jako ludźmi. Nasza dzisiejsza wizyta to wyraz naturalnej, ludzkiej potrzeby i chęci połączenia się w kręgu społeczności, to powrót do naszych własnych źródeł i potrzeby poznania kultury oraz społeczeństwa naszych przodków. Nie znaczy to, że chcemy przeprowadzić się do Chełma. Jesteśmy obywatelami Izraela. Chcemy jednak tutaj odnowić kontakty, znaleźć się w miejscu, gdzie wychowali się nasi przodkowie - mówił podczas spotkania Levkowitz. - Naszym zamiarem jest zacieśnienie więzi ze społecznością Chełma, tak aby stworzyć bliskie relacje i aby współpracować w przyszłości. Dzisiejsze przyjęcie odbieram jako wyraz dobrej woli i otwarcia na współpracę.

Na koniec inicjator wydarzenia zaproponował wspólny toast: Lechaim! - czyli błogosławieństwa na dobre i długie życie.

Podczas spotkania w bibliotece potomkowie dawnych chełmian obejrzeli m.in. film "Epitafium dla nieistniejącego", etiudę wykonaną przez uczniów ZSO nr 8 w ramach ogólnopolskiego projektu "Pamięć dla przyszłości". Film składał się z dawnych fotografii naszego miasta. Niespodziankę dla gości przygotował także Mariusz Matera, który wystąpił z zespołem Szalom Chełm. Z chełmskimi muzykami śpiewali niemal wszyscy, ocierając ukradkiem łzy wzruszenia.

W imieniu władz miasta w wydarzeniu uczestniczył Marcin Grel, wicedyrektor wydziału promocji i współpracy z zagranicą UM. Przywitał serdecznie gości i życzył im niezapomnianych wrażeń podczas pobytu w Chełmie i okolicy.

 

Miasteczko Chełm, kochany mój Chełm...

Jakub Lev ma 74 lata. Do Chełma przyjechał pierwszy raz w życiu i ma nadzieję, że nieostatni. - Moi rodzice urodzili się w  tym mieście. Stąd pochodził także mój wujek Artur Zygielbojm, który był ministrem w rządzie polskim w Wielkiej Brytanii - tłumaczy nasz rozmówca. - Moi rodzice mieszkali przy ul. Lubelskiej. Tyle wiem. Żadnych dokładnych adresów naszej rodziny niestety nie znam.

Jego rodzice poznali się w Uzbekistanie. Mieszkali na jednej ulicy. Pobrali się. Tam urodził się też pan Jakub. Później trafili do Polski, a w 1956 wyjechali do Izraela.

- Zanim przyjechałem do tego miasta, czułem pustkę. Interesowałem się tym, co tu się dzieje i bardzo chciałem tu być. Od dawna. I teraz to się spełnia - mówi . - Czuję się w Chełmie bardzo dobrze i cieszę się, że mimo moich lat i kłopotów zdrowotnych zdecydowałem się na tę podróż.

Natalie Gonenn mieszka w Nowym Jorku. Urodziła się w Chełmie, w domu przy ul. Nadrzecznej 12. Nosiła wtedy nazwisko Rendler. Jej ojciec był chełmskim dorożkarzem. Podczas wizyty w naszym mieście odwiedziła swoją ulicę. Jej domu już tam nie ma, podobnie jak innych żydowskich budynków.

- Chociaż nikogo bliskiego tu nie mam, mimo wszystko czuję, że to wciąż jest moje miejsce, mój dom, moja rodzina  - opowiada Natalie.

Jej najbliżsi zginęli w Sobiborze. Swojemu synowi wciąż powtarza, że potrzebuje tu wracać, bo tu są jej korzenie. Do Chełma przejechała już po raz czwarty.

 Jakub Joseph Gipsh do Izraela wyjechał wraz z rodziną w 1950 roku. Przez 57 lat nie rozmawiał po polsku, mimo to radzi sobie znakomicie.

 - Gdy jeszcze żyła moja matka, mówiliśmy po polsku, ale jak zmarła, nie miałem już z kim rozmawiać w tym języku. Jakbym pomieszkał tu jakiś czas, na pewno wszystko bym sobie przypomniał.

To jego trzecia wizyta w Chełmie. Pierwszy raz odwiedził miasto w 1998 roku. Jest chełmianinem. Tu się urodził. Do Izraela wyjechali, gdy miał 11 lat.

- Zostaliśmy uratowani przez rodzinę Grzesiuków. Ukrywali nas przez trzy lata w piwnicy w swoim domu przy ul. Lubelskiej 140 - wspomina pan Jakub. - Robili to, chociaż wiedzieli, że gdyby Niemcy nas znaleźli, to wszystkich by zabili.

Cały czas jest w kontakcie z rodziną, która uratowała mu życie. - Pisaliśmy do siebie listy z Adelą. Niestety zmarła w 2011 roku. Teraz piszę z Janem, dzwonimy do siebie. Mieliśmy się spotkać, ale służbowo musiał wyjechać do Warszawy. Mam nadzieję, że jednak dojdzie do naszego spotkania - mówi pan Jakub.

Jak mówi, nie pamięta jacy ludzie żyli tu przed wojną. Pamięta, jak było po wojnie.

- Dużo się zmieniło. Ludzie są tu tacy sami jak wszędzie, jak we Francji, w Ameryce. My też jesteśmy przecież inni, niepodobni do tych Żydów, którzy żyli tu kiedyś - tłumaczy.

Gipsh ma dziś 78 lat. Wciąż stara się pracować, bo nie lubi siedzieć w domu. - Życie potrzebuje iść do przodu, nie można oglądać się za siebie. To, co się tu wydarzyło kiedyś, jest bardzo smutne. Mam nadzieję, że już nigdy się nie powtórzy.

Mieszkał wraz z rodziną przy Pocztowej 33. - Byłem tam dzisiaj. Mój dom stoi, jak kiedyś. Mieszka tam kilka rodzin. Jest nowy dach, inny komin, reszta się nie zmieniła. Mieszkałem tam do 1942 roku. Uciekliśmy z getta z mamą i bratem. Wtedy trafiliśmy właśnie do rodziny Grzesiuków - opowiada pan Jakub. - Mój ojciec był wtedy w partyzantce. Mieliśmy z nim kontakt do 1943 roku. Później słuch o nim zaginął. Nie wiem do dziś, co się stało.

Tragiczna przeszłość

Grupa chełmskich Żydów odwiedziła także kirkut przy ul. Kolejowej. Tam wspólnie wkopali w ziemię jedną z macew, odnalezioną kiedyś przy Zakładzie Karnym. Każde wbicie w ziemię łopaty miało symboliczny wymiar. Wspólnie włożyli w wykopany dół kamienną tablicę z 1860 roku. Oczyścili ją z kurzu i pędzelkiem odmalowali litery. Benzi Levkowitz zaproponował, by każdy odmalował chociaż fragment napisu na macewie. Napisano na niej, że zmarła osoba "szła tylko drogą prostą, była szczera, oddana i pomagała biednym".

Chełmscy Żydzi odwiedzili także miejsca pamięci związane z tragiczną historią ich przodków. Byli w Sobiborze, we Włodawie...


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ
Reklama
Reklama
News will be here
Reklama
Reklama