Zajęcia z hipoterapii dla niepełnosprawnych dzieci z chełmskich szkół prowadzi Chełmskie Stowarzyszenie Miłośników Koni i Kawalerii Polskiej. Edukacja. Historia. Kultura. Zyski z tej działalności stowarzyszenie przeznacza na swoje cele statutowe. Zajęcia odbywają się w stadninie w Janowie. Przyjeżdżają tam dzieci wraz z opiekunami.
- Dla nas ten e-mail nie jest anonimowy. Wiemy, kto go rozesłał - mówi z przekonaniem Witold Ryniak, członek zarządu stowarzyszenia.
- Nie mamy się czego wstydzić i przez wiele lat pracowaliśmy na swoją dobrą opinię. Jest nam przykro, że musimy się tłumaczyć - dodaje prezes Krzysztof Sroczyński.
Jak mówią obaj, włożyli w swoją pracę całe serce i widzą postępy u dzieci, które mają kontakt z końmi. Widzą, jak maluchy się cieszą z tych zajęć.
Czy dorośli niepełnosprawni mogą pomagać?
Autor listu zarzucił organizatorom hipoterapii, że nie dbają o bezpieczeństwo, bo dzieci oprowadzane są na koniu przez osoby niepełnosprawne.
"Jak wiadomo, takie osoby nie są w stanie zapewnić bezpieczeństwa małym dzieciom. Nie są w stanie przewidzieć, co dane dziecko może zrobić, a także, jak zachowa się koń. Nie mają specjalnych szkoleń. Nie wykonują z dziećmi żadnych dodatkowych ćwiczeń na koniu. Jest to chodzenie w kółko w tzw. altance" - napisano w anonimie.
Niepełnosprawni pracujący przy koniach to uczestnicy Warsztatów Terapii Zajęciowej przy parafii Miłosierdzia Bożego w Chełmie na ul. Lubelskiej. Dla nich ta "praca" to również forma terapii.
- Nasi podopieczni sami nic tam nie robią. Właściciele stajni prowadzą hipoterapię, a niepełnosprawni wykonują prace pomocnicze i sprzątają stajnię. Dzięki temu czują się potrzebni, odpowiedzialni. Niektórzy chodzą na warsztaty tylko dla tych koni - dziwi się zarzutom kierownik WTZ Robert Pyra.
- Korzystamy z ich pomocy przy przygotowaniu konia do zajęć. Od trzech czy czterech lat przyjeżdża do nas ta sama grupa osób niepełnosprawnych. W tym czasie stali się już pełnoprawnymi opiekunami koni - chwali swoich podopiecznych Ryniak.
Dorosłe osoby niepełnosprawne prowadzą konia podczas zajęć, ale obok zawsze jest terapeuta.
- W stowarzyszeniu mamy sześciu członków z uprawnieniami do hipoterapii i pięciu instruktorów jeździectwa. To oni prowadzą zajęcia - podkreśla Ryniak. - Nie zawsze na koniu wykonywane są ćwiczenia. To zależy od zaleceń lekarza fizjoterapeuty. Czasem chodzi jedynie o to, by dziecko się wyciszyło - dodaje.
Zarzutów jest więcej
Dzieci korzystające z zajęć hipoterapeutycznych nie mają na głowach kasków.
- Mamy konie specjalnie wyselekcjonowane i przygotowane do hipoterapii. Są nieczułe na wszelkie sygnały z zewnątrz. Zupełnie odwrotnie jak koń do jazdy. Dodatkowo dziecko jest przez cały czas asekurowane przez hipoterapeutę. Nigdy dotąd nie zdarzył się nam żaden wypadek. Nie każdemu dziecku da się założyć kask, bo mają aparaty słuchowe. Jeśli nawet coś niepokojącego się dzieje, terapeuta ściąga dziecko z konia - wyjaśnia Ryniak.
W donosie napisano również, że po posesji biegają brudne psy bez kagańców i że brudne są również toalety. Brakuje w nich środków czystości i ciepłej wody. Co na te zarzuty dyrektorzy szkół?
- Nie zgadzam się z tym. Korzystamy z hipoterapii już kolejny rok. Do chwili obecnej rodzice niepełnosprawnych dzieci nie zgłaszali nam żadnych uwag. Dodatkowo znam stadninę, wielokrotnie tam byłam. Wiem, że osoby prowadzące zajęcia mają odpowiednie kwalifikacje - mówi Danuta Zagórska, dyrektor PM nr 13 w Chełmie.
W podobnym tonie odpowiedzieli na pytania urzędu miasta inni dyrektorzy placówek korzystających z zajęć hipoterapii w Janowie. Wszyscy są zadowoleni.
- Dobrze, że takie zajęcia są prowadzone i miałam przyjemność uczestniczyć podczas ich prowadzenia. Powiem szczerze, zazdroszczę tym dzieciom - mówi Bożena Koniczuk, dyrektorka ZSP nr 3 w Chełmie, skąd e-maila ze skargą wysłano. - Nie wydaje mi się, żeby tam mogło stać się dzieciom coś złego. Zajęcia nie polegają na wykonywaniu skomplikowanych ćwiczeń. Chodzi o to, żeby ruch konia, jego ciepło uwolniło napięcie mięśniowe. I to się dzieje - dodaje.
Koniczuk nie ma też zastrzeżeń do psów przebywających na posesji. - Rzeczywiście nas przywitały. Nasze dzieci mają zajęcia z dogoterapii i nie wykazują lęku przy spotkaniu z psem. Zresztą psy nie wyglądały na groźne.
W sieci nie ma anonimów
Skąd informacja, że skarga wypłynęła ze szkoły? Już wcześniej do dyrektorki dotarły uwagi, że zajęcia odbywają się niefachowo i nie są zachowane procedury. Koniczuk uznała, że jedna z nauczycielek pozwoliła sobie na zbyt wiele, robiąc zdjęcia i pisząc notatki. - Nie leżało to w jej kompetencjach. Odsunęłam ją więc od tych zajęć. Inne panie zaczęły jeździć z dziećmi i nie zgłaszały uwag - mówi Koniczuk. Gdy dyrektorka dowiedziała się o e-mailu, poprosiła informatyka o sprawdzenie, czy został wysłany ze szkoły. Okazało się, że tak. Co prawda nie ustalono konkretnie, z którego komputera, ale wiadomo, że z jednego z zakupionych przez dawne Przedszkole Miejskiego nr 9. Nikt z pracowników szkoły nie przyznał się, że jest autorem donosu.
- Jest mi zwyczajnie wstyd. Na pewno nie napisał tego żaden nasz rodzic - zapewnia dyrektorka.
Napisz komentarz
Komentarze