Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama baner reklamowy
Reklama

Ukraińcy opuścili DPS w Rejowcu. Nie pozostali zdani tylko na siebie, dla każdego znaleziono miejsce

Po 78 dniach dom dla uchodźców w Rejowcu zakończył działalność. Zamknął się pewien rozdział w życiu wielu wolontariuszy, pracowników chełmskiego starostwa i jednostek podległych, którzy stworzyli ten dom. Pomogli w sumie ponad 7 tysiącom osób, uciekającym przed wojenną zawieruchą.
Ukraińcy opuścili DPS w Rejowcu. Nie pozostali zdani tylko na siebie, dla każdego znaleziono miejsce

- Nie mogliśmy już dłużej przekładać terminu realizacji umowy z PFRON-em na utworzenie w naszym powiatowym budynku w Rejowcu domu pomocy społecznej. Musieliśmy dom dla uchodźców zamknąć, by móc otworzyć DPS. Jednak dla każdego uchodźcy znaleźliśmy godne miejsce - zapewnia wicestarosta Jerzy Kwiatkowski.

Ukraińcy, którzy już zadomowili się w Rejowcu, w większości nie chcieli daleko wyjeżdżać. Wciąż liczą na to, że będą mogli wrócić do swoich domów na Ukrainie. Znaleziono dla nich miejsca na terenie powiatu chełmskiego - w gospodarstwach agroturystycznych, domach prywatnych i świetlicach. Niektórych ulokowano także w domu wczasowym w Nałęczowie. Około 100 Ukraińców wróciło w rodzinne strony: do Lubomla, Włodzimierza, Kowla, Szacka i innych przygranicznych miejscowości.

Już 10 czerwca w DPS-ie w Rejowcu mają zamieszkać nowi pensjonariusze. Zostaną przeniesieni z DPS-u w Chojnie Nowym Pierwszym. Budynek, w którym dotąd przebywali, zgodnie z wyrokiem sądu, zostanie oddany spadkobiercom dawnych właścicieli. W następnej kolejności przeprowadzka czeka mieszkańców DPS-u w Kaniem. Część z nich zamieszka w DPS-ie w Nowinach, a część w nowym DPS-ie w Rejowcu, który przeznaczony jest dla osób psychicznie chorych. Budynek w Kaniem także prawdopodobnie w przyszłości trafi w ręce spadkobierców. To zabytek, którego koszty utrzymania są z roku na rok coraz wyższe, więc dobrze się składa, że powstał nowy dom pomocy społecznej i jest gdzie ulokować pensjonariuszy.

 

Łzy na do widzenia

 

Rozstanie nie było łatwe. Płakali niemal wszyscy, wolontariusze, pracownicy, wyjeżdżający Ukraińcy. Żal było ukraińskim dzieciom rozstawać się z rówieśnikami.

- Wszyscy się ze sobą zżyliśmy. Wolontariusze, gdy zaczynali pracę, nie pytali o wynagrodzenie. Zostawali tak długo, jak było trzeba. Mieliśmy taką możliwość, więc daliśmy im propozycję odbycia staży lub podpisania umów zlecenia. Stworzyli pracowitą, zgraną ekipę ludzi, wśród których nie było większych nieporozumień - wspomina wicestarosta Kwiatkowski.

W domu uchodźcy w Rejowcu pracowało około 100 osób. To byli ci, którzy po prostu przyszli pomagać i zostali na dłużej. To też oddelegowani pracownicy innych powiatowych DPS-ów, starostwa powiatowego i bazy materiałowo-sprzętowej w Sielcu. Wszystkich nie sposób wymienić z imienia i nazwiska. Ale, jak zapewnia wicestarosta, ta rzesza ludzi zasługuje na szacunek i wszystko, co człowiek może otrzymać najlepszego.

 

 

 

 

- Mnóstwo dobrej roboty wykonała też dyrektor DPS-u w Rejowcu Elżbieta Florczak. Wspomógł nas zespół ds. obronnych i zarządzania kryzysowego wraz z panem Markiem Kaczmarskim. Dobrze nam się współpracowało z samorządami - podkreśla Kwiatkowski. - W domu uchodźcy w Rejowcu znaleźli schronienie potrzebujący z każdego rejonu Ukrainy, ludzie chorzy, kalecy, dzieci chore onkologicznie, ludzie różnych wyznań i stanu majątkowego. To, co wcześniej wydawało się niemożliwe, stało się faktem... Niestety przez okrutną i niesprawiedliwą wojnę - dodaje.

Na szczęście wielu ludziom udało się pomóc. Jedni korzystali z pomocy ośrodka przez dzień lub dwa i jechali dalej, inni znaleźli tam swój tymczasowy dom. Nadal żyją wszystkie dzieci chore onkologicznie, które uciekając z Kijowa, zatrzymały się w Rejowcu, a potem zostały przewiezione do szpitali w Polsce, a także do Włoch do Mediolanu. Te dzieci nadal walczą o zdrowie. Nie wstrzymano ich leczenia z powodu wojny na Ukrainie. W DPS-ie w Rejowcu przebywali mali pacjenci tuż po operacjach, którzy musieli odpocząć przed dalszą podróżą. Niektórych transportowano zaledwie w trzy dni po przeszczepach. To była też ogromna odpowiedzialność, by właściwie zorganizować im pobyt, opiekę medyczną i wyprawić w dalszą drogę.

 

Pozostały zdjęcia i wspomnienia

 

Dom uchodźcy w Rejowcu zapewnił setkom osób kompleksową opiekę, nie tylko związaną z wyżywieniem i zakwaterowaniem. Należało też zająć się dziećmi i ich edukacją. Potrzebna była pomoc medyczna i nie mniej ważne było wsparcie duchowe.

- Gościliśmy duchownych wielu wyznań, nawet buddystów z Nepalu - wspomina wicestarosta.

W domu uchodźcy przebywały też kobiety ciężarne. Trzy z nich urodziły w szpitalu i wróciły z kilkudniowymi niemowlakami do placówki w Rejowcu. Traktowały więc to miejsce jak dom. Obchodzono tam rodzinne uroczystości, urodziny, imieniny. Święta Wielkanocy uczczono dwukrotnie. Raz, gdy świętowali katolicy, tydzień później - z prawosławnymi.

Ten ośrodek pełnił też ważną funkcję punktu zbiórki darów, które przysyłano nie tylko z Polski, ale też zza granicy. Przy współpracy z trzema organizacjami rozsyłano je dalej na Ukrainę: do Mariupola, Kijowa, Charkowa, Doniecka, Odessy. Wśród wielu ton towarów, które transportowano, były nie tylko artykuły spożywcze i chemiczne, ale też przesyłano umundurowanie dla wojska, hełmy, sprzęt medyczny, środki przeciwbólowe i sprzęt chirurgiczny, czyli wszystko to, co jest niezbędne w kraju ogarniętym wojną.

 

 

 

 

- My też jeździliśmy z darami na Ukrainę. Byłem tam nawet trzykrotnie: we Lwowie, Łucku i okolicach Żytomierza - opowiada Kwiatkowski.

Jak wygląda teraz zachodnia Ukraina? Na ulicach ustawione są barykady. Gdy wojskowi widzą polskie rejestracje samochodów, są bardzo życzliwi wobec podróżnych. Zakładają, że przyjechali z misją humanitarną.

- Mundurowi chcieli nawet przenieść mój samochód, żebym ominął kolejkę. Oczywiście żartowali. Ale naprawdę oni chcą nam pomagać. Czego nie można powiedzieć o ukraińskich pogranicznikach. Spędziłem aż sześć godzin na granicy i to bez żadnego powodu. Mimo że interweniowała nasza straż graniczna, nic to nie dało - wspomina wicestarosta.

 

Z potrzeby serca

 

- Pomoc potrzebującym to taki zwykły odruch chrześcijanina. Kiedyś z żoną myśleliśmy nawet o tym, by przyjąć do domu syryjskie dzieci - wspomina Kwiatkowski, który wraz z małżonką prowadzi rodzinny dom dziecka. Chęć niesienia pomocy odziedziczyły po nim jego dzieci. Nastoletni syn i córka także zaangażowani byli w pracę ośrodka dla uchodźców. Pomagali tam całkiem za darmo. Poświęcali swój wolny czas, mimo że musieli też przygotowywać się do zbliżających egzaminów w szkole.

Pomoc Ukraińcom, matkom z dziećmi uciekającym przed wojną, to był spontaniczny odruch. Nikt nic nie musiał, a tak wielu ludzi w to się zaangażowało. Dziś mogą powiedzieć, że stanęli na wysokości zadania. Podołali. Ta praca zaowocowała wieloma przyjaźniami. Ukraińcy wierzą, że odzyskają to, co im wojna zabrała i że będą mieli okazję się odwdzięczyć...

 

Czytaj także:


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
Reklamabaner reklamowy
Reklama
Reklamabaner reklamowy
Reklama
KOMENTARZE
Reklama
Reklama
Reklama